Kilka kolejnych godzin jazdy później, które spędziłam na oglądaniu ciągle zmieniającego się krajobrazu (pola łubinu przechodzące w zielone łąki, zaraz potem w pola wulkanicznego pyłu, płaskie pola nagle zmieniające się skały i wodospady ukazujące się zza zakrętów) dojechaliśmy do lodowca Jökulsárlón i jeziora o tej samej nazwie.
Krajobraz bajkowy. Czyste, lodowate jezioro, czarny piasek, jęzory lodowca schodzące wprost do wody, z którego odłamywały się wielgachne bryły lodowe i dryfowały po jeziorze, by po kilku godzinach wpaść do morza - wow! Lód ma tutaj przeróżne odcienie - bywa biały, przeźroczysty, turkusowy, błękitny lub czarny - gdy zabiera ze sobą po drodze kamienie, skały i żwir. Niebieski kolor (wraz z wszelkimi jego odcieniami) ma lód tylko "świeży", który dopiero się oderwał od lodowca. Jest idealnie gładki i wtedy odbija niebieskie światło. Po kilku godzinach wystawienia na słońce, wiatr i zacinający deszcz lub śnieg, jego powierzchnia się rysuje i już nie odbija tak pięknie błękitu - robi się matowa i biała.
Urzeczona tym widokiem spacerowałam po brzegu i robiłam zdjęcia każdej bryle lodu, bo każda była niepowtarzalna. Na szczęście nauczona doświadczeniem z dnia poprzedniego ubrałam tym razem 2 pary spodni, 2 swetry, czapkę i rękawiczki - i wcale nie było mi gorąco. Pośród lodu temperatura była niższa chyba o kilkanaście stopni niż kilka kilometrów stąd. Wysłałam do Polski siostrze moje zdjęcie na tle gór lodowych, a ona, siedząc w prawie 40-to stopniowym upale, przysłała mi wiadomość: " Ty to jednak jesteś wariatka!" :) W sumie to tak :P
Pośród lodu pływało kilka łódek przewożących turystów. My czekaliśmy na naszą kolej i rejs amfibią. Mieliśmy trochę czasu, więc wspięłam się na wzniesienie z którego miałam widok na całe jezioro. Nagle usłyszałam ogłuszający huk! Ale to taki, jakby nagle 10 grzmotów jednocześnie zagrzmiało. Rozejrzałam się przestraszona i zobaczyłam, że na przeciwko mnie właśnie rozpada się góra lodowa. Odpadł od niej wielki kawał lodu, gruchnął do jeziora, odsłaniając na chwilę piękną turkusową powierzchnię, a po kilkunastu sekundach reszta góry z przeraźliwym trzaskiem rozpadła się na 3 części i również zatopiła w jeziorze. Wow!-Wow! Co za widok! Nie miałam pojęcia, że czekają mnie takie atrakcje. Udało mi się nawet nakręcić film - niestety jest za duży na bloga.
Dotarło natomiast do mnie, że każda z tych gór lodowych może się rozpaść akurat w momencie, kiedy przepływa pod nią łódka pełna ludzi. A wtedy nie maja najmniejszych szans z tysiącami ton lodu spadającymi na głowę.
Już nie tak chętnie szłam w stronę amfibii, która po nas podjechała. Wcześniej bardzo się cieszyłam z możliwości popływania nią, bo nigdy nie byłam w amfibii i od dziecka zastanawiałam się, jak to jest pływać czymś co jeszcze jeździ. Ale teraz trochę mnie strach obleciał. Obsługa była jednak nieporuszona faktem rozpadu góry lodowej, a jak spytałam o to przewodnika to powiedział, że to normalka tutaj i takie rzeczy co chwilę się dzieją.
No to mnie uspokoił...
Wsiedliśmy do amfibii, podjechaliśmy do brzegu i wjechaliśmy w wodę. Im bliżej gór lodowych, tym było zimniej, ale wrażenia niezapomniane i polecam każdemu! Dodatkowo mieliśmy fantastycznego przewodnika, który nam opowiedział bardzo dużo na temat lodowca i lodu. Wyłowił nawet bryłę lodu, która jeszcze dryfowała po powierzchni, co oznaczało że ma najwyżej kilka-kilkanaście godzin, a lód ją tworzący ma kilka tysięcy lat. Przewodnik rozkuł lód na małe kawałki i mieliśmy okazję zjeść lodowe lody, które miały tysiące lat!
Po około 40-to minutowym rejsie wróciliśmy na brzeg. Nic na nas nie spadło. Poszliśmy więc wzdłuż jeziora, w stronę morza, do którego Jökulsárlón wypływa. Kilka minut spaceru wzdłuż wody i już staliśmy na czarnej, Diamentowej Plaży. Jest tak nazwana z powodu brył lodu które morze wyrzuca na brzeg, chcąc pewnie zwrócić je lodowcowi. A one już nie wracają, tylko powoli topnieją, przycupnięte na czarnym piasku. Bryły lodu są większe i bardziej spektakularne pewnie wczesną wiosną, a teraz, początkiem lata, były już niewielkie i było ich niewiele, ale jeszcze miałam szansę je podziwiać. Myślę że od połowy lipca do końca lata nie ma ich już na plaży wcale. Za to pośród fal można wypatrzyć foki.
Wracając do samochodu zobaczyłam w trawach koło jeziora mnóstwo białych ptaków, która wrzeszczały wniebogłosy i atakowały ludzi jak tylko ktoś się do trawy zbliżał. W końcu wypatrzyłam dlaczego - pośród źdźbeł i kamieni ukrywało się mnóstwo szaro-brązowych pisklaków, bardzo trudnych do wypatrzenia. Uważajcie więc na te ptaki będąc nad jeziorem - są nieobliczalne chroniąc swoje młode.