Niedaleko Diamentowej Plaży, bliżej Hof, znajduje się Lodowiec Fjallsárlón. Najpierw podjechaliśmy na parking w okolicach lodowca z którego trzeba około 15 minut iść pod sam lodowiec. Droga jest płaska i przyjemna, chociaż mocno wieje i zmarzłam. Sam lodowiec i jezioro są całkiem inne niż Jökulsárlón. Jezioro Fjallsárlón ma kolor błota i nie jest tak spektakularne, a lodowiec jest biało-czarny. Podchodzimy do niego i z Iwoną zaczynamy się wspinać po czarnych skałach, by dotrzeć jak najbliżej jęzora lodowca. Nagle napotykamy na szczelinę, a obok ktoś kuje lód by zamocować nad nią liny. Okazuje się, że już jesteśmy na lodowcu - lód jest tak czarny, bo schodząc w dół zabiera ze sobą kamienie, czarny piach i wszystko co napotka po drodze. Dalsza droga jest możliwa tylko z pełnym sprzętem typu raki, liny, kaski i czekany, bo przed nami jest gąszcz szczelin i jest ślisko. Napotkany pan odradza nam dalszą drogę - i w sumie dobrze, bo nie jest łatwo zejść w dół nawet z tego punktu, w którym się teraz znajdujemy.
Idziemy jeszcze wzdłuż jęzora lodowca do jeziora, ale nie jest to tak spektakularny widok jak Jökulsárlón. Mimo to warto tu przyjechać gdy jest się w okolicy - tak dla zobaczenia że i lodowiec może mieć różne oblicza.
Wracając mieliśmy jeszcze obejrzeć wrak samolotu Dakota DC-117 na plaży Sólheimasandur, która znajduje się za Vik jadąc w stronę Reykiawiku, ale byliśmy już tak zmęczeni i było tak późno, że odpuściliśmy. Największe atrakcje dzisiaj dostarczyły nam wystarczająco dużo wrażeń!