Jedziemy w stronę słynnej Czarnej Plaży. Mam wrażenie, że wjeżdżamy do innego świata - chmury wiszą kilka metrów nad nami jak sufit, jesteśmy tylko my i wąski pasek krajobrazu. Jak w magicznej krainie.
Podjeżdżamy do Czarnej Plaży w której zakochuję się od pierwszej chwili. Dla mnie to zdecydowanie najbardziej niesamowite miejsce na Islandii. Piasek nie jest ciemno szary i miałki, ja pył powulkaniczny na plażach Wysp Kanaryjskich czy Cypru, ale tworzą go małe kamyczki, zapewne bazaltowe. Pomiędzy nimi leży mnóstwo bazaltowych otoczaków - idealnych do masażu gorącymi kamieniami. Cała plaża jest skąpana we mgle, ale nadaje jej to tylko bajkowego charakteru. Widać dokładnie to, co trzeba zobaczyć. A więc bazaltowe skały wystające z morza, czarne wybrzeże, oraz bazaltową jaskinie i słynne skały o kształcie słupów. Widoki są po prostu cudne!
Jedyną wadą tej plaży są tłumy - jest tu naprawdę dużo turystów. Chodzę po plaży i nie mogę oczu nacieszyć :) Najchętniej zostałabym tu cały dzień. Niestety nasza liderka dała nam tylko 40 min, w dodatku zaczęło padać, więc nie ma szans jej namówić na dłuższy pobyt.
Wysyłam do Polski mms-a ze zdjęciem plaży i informacją, że nie jest to czarno-białe zdjęcie, tylko islandzka plaża. W odpowiedzi dostaję emotka z wybałuszonymi oczami.