Dojeżdżamy w końcu do Arnarstapi i zachwycam się od razu tym miasteczkiem. Mimo, że jest słonecznie, wieje niesamowicie, ale widoki wszystko wynagradzają. Miasteczko jest położone w przepięknym miejscu, nad brzegiem morza o turkusowym kolorze. Linię brzegową stanowią bazaltowe klify o fantastycznych formacjach, z łukami skalnymi na czele. Dobrze, że mamy tu więcej czasu, bo mogę przejść całą linię brzegową miasteczka i na spokojnie nasycić oczy. A jest czym - zresztą, zobaczcie na zdjęcia. Turkus morza kontrastuje z jaskrawą zielenią traw, a do tego przyklejone są małe białe lub szare domki, jakby ktoś je zanurzył w dolinie jak rodzynki w cieście. Nad miastem czuwa wielki kamienny troll. Niedaleko trolla znajduje się pomost wychodzący w morze z którego można zaglądnąć do bazaltowych jaskiń wyrzeźbionych w nabrzeżu. Klify są wzdłuż całego Arnarstapi, które zresztą nie jest wielkie. Na drugim krańcu miasteczka znajduje się port w którym można kupić świeżo złowione ryby. Niestety jesteśmy za późno i nie ma czego kupować. Idziemy więc tylko na drogie, ale przynajmniej ciepłe islandzkie frytki z przydrożnej budki. I tak jest super :)