Geoblog.pl    zig    Podróże    Sri Lanka - olśniewająca Łza Indii    Lwia Skała
Zwiń mapę
2017
23
gru

Lwia Skała

 
Sri Lanka
Sri Lanka, Sigiriya
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8089 km
 
Do Sigiriyi jedziemy autobusem, na miejscu łapiemy tuk-tuka do zarezerwowanego wcześniej hostelu. I już wiemy, że to magiczne miejsce. Po drodze mijamy kąpiące się w rzece słonie (niestety nie dzikie, właściciel siedzi nieopodal pod drzewem i ich pilnuje), teren jest niesamowicie zalesiony, a drogi mają pomarańczowy kolor cegieł. Jest pięknie.

Hostel mamy położony w pobliżu Lwiej Skały, tylko nieco z boku. Na przywitanie dostajemy soki ze świeżo wyciśniętych owoców tropikalnych. Zostawiamy bagaże w pokoju i jemy lekki obiad. Właściciel hostelu pokazuje nam, że tu obok jest szlaban, a za nim droga prowadząca do Lwiej Skały. Jest wczesne popołudnie, więc stwierdzamy, że pójdziemy się przejść i rozeznamy się w terenie. Zwiedzanie Sigiriya mamy właściwie zaplanowane na jutro.
Mijamy więc szlaban i idziemy kilkaset metrów drogą przez las, a raczej dżunglę. Okazuje się, że na jej końcu rozciągają się już ogrody pałacowe i umocnienia, a także Dolny Pałac. Wszystko to pozostałości kompleksu pałacowego króla Kassapy z V w n.e.

Ludzi jest sporo, ale teren ogromny, więc spacerujemy w spokoju pomiędzy pałacowymi basenami, murami porośniętymi mchem i korzeniami drzew, oraz pozostałościami ścian budynków. Przechodzimy tak całe ogrody, Dolny Pałac i dalej pniemy się po schodach w górę w stronę Górnego Pałacu. Tu już płynie z nami rzeka ludzi, sapiących i przystających co chwilę - schody są bowiem strome i wysokie, jest ich dużo, a upał nie pomaga we wspinaczce. Idziemy tak wysoko, i jeszcze wyżej, aż dochodzimy do kolejki za którą znajduje się galeria z naskalnymi freskami. Stoimy w niej z 20 minut z nadzieją, że na końcu kupimy bilety wstępu. I tu spotyka nas niemiła niespodzianka: okazuje się, że bilety należy kupić w kasach przy wejściu na samym początku ogrodów. I nie ma innej możliwości. Prosimy, żeby nas wpuścić, zapłacimy tu, nawet więcej. Ale strażnicy są nieubłagani. Karzą nam opuścić kolejkę i zawrócić. Wracamy więc na jej początek zrezygnowani - ogrody są bardzo długie, do tego wspięliśmy się kawał drogi po schodach - zanim dojdziemy do kasy i wrócimy to zapadnie zmrok. A szkoda, bo już do tego momentu pozostałości pałacu zrobiły na nas ogromne wrażenie. Siadamy zrezygnowani na murku, skąd pozostaje nam podziwianie widoków.
I w tym momencie pojawiają się dwie turystki, które do nas zagadują. Pytają czemu nie idziemy dalej, więc opowiadamy co się stało. Okazuje się, że one w sumie nie mają ochoty iść dalej, są już zmęczone i chętnie oddadzą nam swoje bilety na wejście do galerii, lustrzanej ściany i do Górnego Pałacu. Dziękujemy im bardzo i bierzemy bilety, wdzięczni losowi za to, że nie będziemy musieli po raz kolejny pokonywać tych wszystkich schodów.
Niestety bilety są dwa, a nas jest trójka. Lila w dodatku zaczyna narzekać, że już jest zmęczona i nie ma siły dalej iść. Grzesiek więc z nią zostaje, bo nie zależy mu tak bardzo na zobaczeniu wszystkiego, a ja idę dalej sama. No, powiedzmy że sama... - z setkami innych ludzi. Ciągle ktoś o coś pyta, zagaduje, pół dogi przechodzę ze starszą panią z Austrii, wymieniając się wrażeniami z odwiedzonych już na Sri Lance miejsc.

Najpierw przechodzę obok tzw Lustrzanej Ściany (Mirror Wall) - muru, który posiadał wypolerowaną, gładką powierzchnię, pozwalającą odwiedzającym galerię z freskami kiedyś (między 6 a 14 wiekiem) napisać na ścianie swoje wrażenia z obejrzenia malowideł. Teraz napisy są prawie nieczytelne, bardzo słabo widoczne i ciężko je dostrzec.
Później idę spiralnymi schodami do galerii z freskami przedstawiającymi kobiety (Sigiriya Ladies / Sigiriya paintings) - jedną z głównych atrakcji. Znajdują się one w skalnej jamie, chronionej zasłonami przed niszczącym działaniem słońca. Niestety nie można zatrzymać się tu dłużej ze względu na ciągle napierający tłum. Kawałeczek dalej są już Lwie Schody - wrota prowadzące do Górnego Pałacu na szczycie Sigiriya Rock. Za Lwimi Schodami czekają mnie już nie takie spektakularne stalowe schody, zbudowane dla turystów. Jak widać na zdjęciach - schodami podąża tłum. Niestety są dwukierunkowe (te same dla wchodzących i schodzących) i na tyle wąskie, że ciężko kogoś wyprzedzić. A wiele osób, zwłaszcza tych bardziej otyłych, co kilka schodów przystaje i łapie oddech. Wlekę się więc na górę za nimi i do ruin pałacu docieram w momencie, gdy zaczyna już powoli zachodzić słońce. Nie mam więc wiele czasu by wszystko zobaczyć, a na pewno nie mam go tyle by usiąść i się tym miejscem spokojnie nacieszyć. Jednak kolory zachodzącego słońca wynagradzają tę niedogodność. Obchodzę więc każdy zakątek robiąc dziesiątki zdjęć, żeby Grzesiek też mógł zobaczyć to miejsce. Jest przepięknie. Chciałabym opisać Wam atmosferę tego miejsca, ale nie potrafię. Mogę tylko powiedzieć, że jest to jedno z trzech miejsc, które na Sri Lance urzekły mnie najbardziej. I postawiłabym je na 1 lub 2 miejscu.
Ludzi na szczycie jest sporo, ale i teren jest duży, więc się jakoś tak rozchodzą, że można spacerować we względnym spokoju. Stąd widać jak na dłoni okoliczne wzniesienia, pola, lasy i rzeki tej wyspy. Mam wrażenie, że jestem na dachu Cejlonu.
A na tym dachu jest mnóstwo pozostałości po murach pałacu, schodów i basenów. Wszystko obrośnięte soczystą zieloną trawą. Jak z bajki.
Zaczynam schodzić, gdy słońce także całkiem zaszło. Najpierw w półmroku, ale jak to blisko równika, zmrok zapada w ciągu kilku chwil. Pokonuję więc ponownie stalowe schody, po ciemku, wiedząc, że jak się potknę, to i tak mój upadek zahamują schodzący przede mną ludzie. Mijam Lwie schody i stąd już nie wracam tą samą drogą, tylko innymi, kamiennymi schodami i ścieżką wiodącą z boku skały. Idę za tłumem, nie widzę nic, poza jaśniejszą plamą białej koszulki pana schodzącego przede mną. Jak już jestem na poziomie ogrodów pałacowych to macha do mnie ktoś z boku. To na szczęście Grzesiek i Lila - gdy zaczął zapadać zmrok znaleźli miejsce, którym przechodzili wszyscy schodzący ze skały i postanowili tam na mnie zaczekać. Choć w pewnym momencie zwątpili że w takiej ciemności wypatrzą mnie w tłumie. No i dobrze że czekali, bo inaczej nigdy byśmy się nie znaleźli. Nawet nie miałam telefonu, bo mamy tylko jedną kartę z lankijskim numerem.

Jakoś po omacku trafiliśmy na drogę prowadzącą do naszego hostelu. Z jedną czołówką szliśmy trochę spietrani przez las, bo nigdy nie wiadomo, co na nas może nagle z dżungli wyskoczyć. No i każdy szelest w krzakach powodował, że trochę przyspieszaliśmy kroku.

Szczęśliwie dotarliśmy do hostelu. A do kolacji gospodarz postawił nam jeszcze butelkę zimnego, białego wina.
To miejsce naprawdę mi się spodobało :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (27)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zig
Zuzanna i Grzegorz Szopa
zwiedziła 14% świata (28 państw)
Zasoby: 391 wpisów391 50 komentarzy50 3208 zdjęć3208 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
11.04.2024 - 14.04.2024
 
 
11.11.2023 - 14.11.2023
 
 
22.05.2022 - 29.05.2022