Rankiem wstajemy bez pośpiechu, jemy na śniadanie kanapki z dżemem i jedziemy dalej w stronę Rumunii.
Jeszcze przed granicą zatrzymujemy się w pewnym lesie, gdzie widzimy ceglane ruiny budynku widoczne z drogi. W sumie to resztki jednej ściany oraz podstawy. Wygląda na jakiś mały kościółek, ale miejsce jest nietypowe, a tablica tylko po węgiersku, więc nie udaje nam się odszyfrować co to było.
Dojeżdżamy do granicy i... stoimy w kolejce. Co prawda Rumunia jest w Unii Europejskiej, ale nie w Schengen, więc mamy sprawdzane paszporty, włącznie z psim. Celnicy rzucają też okiem do bagażnika. W sumie w kolejce było może 4-5 samochodów, czekaliśmy jakieś 15 minut na przekroczenie granicy.
Jedziemy w stronę Zalau. Tam Grzesiek głodnieje, więc zatrzymujemy się przy kawiarni, żeby mógł zjeść ciastko i wypić kawę. A ja wyszukuję w tym czasie Porolissum, znajdujące się koło Zalau. Są to ruiny starożytnego miasta, założone jako obóz wojskowy w 106 roku.
Droga do Porolissum jest pełna dziur i wiedzie pod górę, ale po jakiś 20 minutach docieramy do ruin. Znajdują się na wzgórzu, skąd roztacza się widok na okolicę. Jest brama, ruiny budynków mieszkalnych, głównego zamku, a także amfiteatr, umiejscowiony na tyłach miasta. Z amfiteatru widzimy okoliczny krajobraz, w tym gdzieniegdzie rozsiane pod drzewami kampery :) Teren ruin jest spory, ale zadbany i łatwo dotrzeć do wszystkich pozostałości budynków.