Dojeżdżamy do wsi Bran - niestety w samo południe w sobotę. Wszędzie są takie tłumy, że mamy problem z zaparkowaniem już 2 km od zamku. W końcu wjeżdżamy na jakiś prywatny parking pod domem i stwierdzamy, że lepiej najpierw coś zjemy. Znajdują się tu dwie restauracje: do jednej nie wpuszczają z psami, więc poszliśmy do drugiej. Okazała się jednak słaba - nie były dostępne niektóre dania z karty, na obiad czekaliśmy długo, a jak w końcu go podano to był średni. Nie będziemy więc polecać.
Po 1,5 godzinie stwierdziliśmy, że najwyższa pora się udać w kierunku naszego celu.
Nie sposób nie zwiedzić zamku Bran, który jest jednym z symboli Rumunii i chyba najbardziej znaną atrakcją w kraju. Mimo, że prawdziwy Drakula, czyli Vlad Palownik nigdy tu nie mieszkał, to zamek podobno posłużył jako wzór dla filmowej twierdzy Drakuli. Marketing wokół tego miejsca jest tak duży, że pamiątki związane z zamkiem i Drakulą można kupić w całym kraju. Właściwie są to główne pamiątki dostępne w Rumunii, poza haftowanymi bluzkami i obrusami. No i dzięki temu, że nie chciałam przywozić do domu niczego związanego z Drakulą, a obrusów nie używam, nie mam z Rumunii żadnej pamiątki (poza zdjęciami i wspomnieniami oczywiście).
Wracając do meritum - aby dojść do zamku trzeba się przedrzeć przez tłumy turystów, niezliczone kramy, oraz odstać jakieś 40 minut w długalachnej kolejce. Wstęp jest drogi, 60 LEI. Zamek jest położony bardzo ładnie, na wzgórzu, otoczony przyjemnym parkiem, z jeziorkiem i mnóstwem miejsca na trawie, gdzie można odpocząć.
Jednak do wejścia idzie się wraz z rzeką ludzi, tłumy są tu ogromne. Podobnie jak przy kasie i tu trzeba swoje odstać w kolejce. Niestety ja odstaję 2 razy, bo okazuje się, że nie można do środka wejść z psem. Wchodzi więc najpierw Grzesiek, a po godzinie (bo mniej więcej tyle trwa zwiedzanie), on przejmuje opiekę nad psem, a wchodzę ja (znów uprzednio stojąc 20 min w kolejce).
Zwiedzanie odbywa się bez przewodnika, jednym torem. Zamek w środku jest ciekawy, ale niski, wąziutki, klaustrofobiczny - więc nie pozostaje nic innego jak krok za krokiem posuwać się za tłumem od jednego pomieszczenia do drugiego. Zobaczymy tu wąziutkie schody, niskie umeblowane pokoje, a także kilka ekspozycji związanych z Drakulą, włącznie ze zdjęciem Drakuli na cmentarzu wyświetlanym na jednej ze ścian...(no comment). Sam zamek jest ciekawy, ale traci swój urok przez nieprzebrane tłumy. Szczerze mówiąc zamek w Hunedoarze bardziej mi się podobał i przyjemniej się go zwiedzało.
Z ulgą przyjmuję więc chwilę gdy tłum wypluwa mnie na dziedziniec, a zaraz potem na zewnątrz zamku. Szybko odnajduję Grześka z Yetim - są oczywiście przy cukierni, gdzie Grzesiek pałaszuje słodkości.
Pokonujemy w tłumie i upale ponownie drogę powrotną do auta.
Jeśli szukacie spokoju - omijajcie Bran szerokim łukiem.