Po raz ostatni się pakujemy, po raz ostatni składamy obóz. Nie możemy uwierzyć, że nasz treking powoli dobiega końca, a przez te kilka dni tak się zżyliśmy z ekipą Heroes.
Cały ranek upływa w atmosferze wręcz świątecznej. To dlatego, że zejście z Kili jest celebrowane przez wszystkie grupy i zza drzew od rana dobiegają nas śmiechy i śpiewy. Wkrótce i nasi porterzy kończą pakowanie i zbierają się w grupę, a Mwyni intonuje pierwszą piosenkę. Nie mija minuta a wszyscy śpiewają, klaszczą i tańczą, zapraszając po kolei kolejne osoby na solowy pokaz tańca do naszego kółka. 'Jambo, jambo bwana...' słychać w całej okolicy :) Potem jest czas na kilka przemówień, podziękowań i wręczanie zwyczajowych tipów dla przewodników, porterów i kucharza. No i na pamiątkową sesję zdjęciową. Celebracja nam się przedłuża, jakoś nikomu się nie spieszy ruszyć w ostatnią wspólną drogę.
W końcu się zbieramy, bo przed nami jeszcze 4 godziny drogi w dół. Mwyni wiedząc, że mam problem ze stopami, chce mi pożyczyć jakieś większe buty, ale wolę zostać w swoich. Wychodzimy z Grześkiem pierwsi, bo wiem, że wolniej pójdę, ale po chwili dogania nas cała ekipa i idziemy już do końca razem. Trasa znowu wiedzie przez las deszczowy, więc otoczeni jesteśmy zielenią i paprociami wielkości drzew. Po drodze udaje nam się zobaczyć rodzinę małp niebieskich. Zatrzymujemy się też przy ogromnych drzewie - Mwyni tłumaczy, że jego kora jest uznawana za oczyszczającą organizm, trzeba ja tylko sproszkować, wsypać do wody i wypić. Kasia i Magda biorą po kawałku. Mijamy też dzikie mangowce i przepięknie ukwiecone drzewa. Temperatura znów wzrasta powyżej 20 stopni.
Przed samą Mweka Gate droga robi się szeroka, aż w końcu naszym oczom ukazuje się znak z napisem 'Congratulations!' Jesteśmy na 1640 m.n.p.m. Sporo osób już tutaj dziś dotarło i teraz spędzają razem ostatnie chwile. My idziemy do budynku straży parku narodowego, aby wpisać się do księgi rejestrów. Potem jeszcze Mwyni i Nioka załatwiają formalności, a my czekamy na nich w klimatyzowanym pomieszczeniu, które wydaje się być aż nie miejscu po kilku dniach spędzonych na trekingu. W łazience niestety wisi lustro, więc mamy możliwość pierwszy raz rzucić okiem na swoje opalone twarze, tłuste włosy i średnio świeże ciuchy. Niepotrzebnie, lepiej było nie patrzeć :P
Nioka robi nam super niespodziankę i przynosi zimne piwa Kilimanjaro - smakują wybornie.
Potem wychodzimy na zewnątrz, gdzie Mwyni wręcza nam wszystkim certyfikaty zdobycia szczytu. Uroczyste podanie dyplomu, oficjalne potrząśnięcie ręki, a potem już mniej oficjalne uściski kończą nasz treking. Ale nie wspólną przygodę.