Dzień zaczynamy od zakupów w hipermarkecie naprzeciwko naszego mieszkania. Jemy porządne śniadanie i udajemy się na zwiedzanie Pałacu Schönbrunn. Jest to jedyna atrakcja położona trochę dalej od naszego mieszkania, więc jedziemy tam metrem.
Kompleks parkowo-pałacowy cesarza Leopolda I jest wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. W Pałacu odbywały się koncerty Mozarta i bale podczas kongresu wiedeńskiego, odwiedzał go Napoleon. Jest jedną z największych rezydencji władców Europy, a zwiedzać można tylko część pomieszczeń. Są różne opcje zwiedzania - my wybieramy trasę Grand Tour, która obejmuje 40 pokoi oraz sal. Przejście jej z audio-przewodnikiem zajmuje nam około godzinę. Niestety w salach nie można robić zdjęć, więc musicie mi uwierzyć na słowo, że pałac robi wrażenie. Nic dziwnego, że stanowi główną atrakcję Wiednia. Bogate sale, rzeźbione, złocone, inkrustowane i ozdabiane portretami członków rodziny królewskiej służyły wielu władcom Austro-Węgier, w tym cesarzowi Franciszkowi Józefowi i cesarzowej Sissi, jako letnia rezydencja.
Po obejrzeniu pokoi pałacowych idziemy do pałacowych ogrodów i dalej na wzgórze za zamkiem, gdzie znajduje się m.in. Glorietta – pawilon przypominający łuk triumfalny, z którego roztacza się widok na okolicę, czy duży gołębnik.
Wracamy w stronę starego miasta z planem zwiedzenia opery. W międzyczasie w metrze sprawdzam dostępne bilety i okazuje się, że jutro wystawiają tam Damę Kameliową, a najtańsze bilety wciąż są dostępne. Nie mogę jednak znaleźć szczegółowych informacji na temat miejsc, więc stwierdzamy, że kupimy je w kasie opery. Niestety tam okazuje się, że to miejsca stojące (a przedstawienie trwa 3 godziny!) i w dodatku bez widoku na scenę, można tylko posłuchać śpiewu. Rezygnujemy więc z tej wątpliwej atrakcji. Biletów na zwiedzanie wnętrz opery też nie kupujemy, bo najbliższe są na poniedziałek, gdy nas już nie będzie w Wiedniu. Pozostaje nam obejrzeć budynek powstały w XIX w z zewnątrz, który zresztą jest piękny, neorenesansowy.
Naprzeciwko opery znajdujemy fajną restaurację, więc obiad jemy z widokiem na operę. Znowu na stół wjeżdża wienner schnitzel (tym razem w wersji z kurczaka) z sałatką ziemniaczaną i rieslingiem – czyli wiedeńska klasyka.
W pobliżu znajduje się Albertina - galeria sztuki ufundowana przez księcia Alberta, więc aż żal do niej nie wstąpić. Nie wszystkie z nas mają na to ochotę, więc idę tam tylko z Karoliną i Ewą, a Magda z Anią idą na spacer do Parku Miejskiego.
W Albertinie można podziwiać szkice Durera, obrazy Moneta, Renoir, Klimta, Picassa, a także współczesnych artystów – my trafiłyśmy na czasową wystawę obrazów Lichtensteina. Na mnie nie zrobił on wrażenia, ale dziewczynom bardzo się jego twórczość spodobała. Mnie natomiast najbardziej spodobały się rysunki Durera, dopracowane do najmniejszego szczegółu.
Spędziłyśmy w Albertinie tyle czasu, że Ania z Magdą zaczęły się niecierpliwić i za nami wydzwaniać.
Miałyśmy do nich iść i zobaczyć Kościół św. Karola Boromeusza (Karlskirche), ale okazało się, że jest zamknięty. Umawiamy się więc na starym mieście, gdzie znowu idziemy na pyszne lody pistacjowe.
Już zmierzcha, więc zachód słońca oglądamy z brzegu Dunaju, a potem porządnie zmęczone wracamy do domu. 50 metrów od naszej bramy zaczepia nas gość z baru i zaprasza do środka na koncert. Karolina i Ania dają się skusić – bawią się dobrze, aczkolwiek sam koncert był podobno do bani :)