9.01.
Po 25 godzinach jazdy autobusem dotarlismy do dawnej stolicy - Ho Chi Min City, znanego takze jako Saigon. Wszystkie guest housy albo pelne, albo drogie. Zalokowalismy sie wiec w koncu w tym, pod ktorym wysadzil nas autobus: Luan Guest House, 4 Do Quang Dau St, Dist.1 (16$ za czteroosobowy pokoj, 12$ za dwojke).
Przyjechalismy przed 20:00, wiec zwiedzanie juz na dzis sobie odpuszczamy. Robimy za to wielkie pranie, bo po pobycie na polnocy Wietnamu wszystkie rzeczy mamy wilgotne i smierdzace grzybem. Tu za to maja szanse wyschnac, bo w koncu zjechalismy na poludnie, czyli mamy pore sucha i na oko powyzej 30 stopni C. I tak juz do konca naszej podrozy :)
10.01.
Zwiedzamy miasto. Najpierw idziemy do Reunification Palace, znanego tez jako Independence Palace - dawnego Palacu Prezydenckiego (bilet 15tys d). Angielskojezyczny przewodnik oprowadza grupy po calym palacu. Widzimy chyba wszystkie pomieszczenia: biuro prezydenta, pokoje recepcyjne, sypialnie, biblioteke, a nawet prywatne kino i kuchnie. Schodzimy tez do piwnicy gdzie sa bardzo prosto wyposazone pomieszczenia, w ktorych ukrywal sie prezydent w przypadku ataku lub zagrozenia.
Potem Muzeum Wojny (War Remmants Museum, bilet 15tys d). Miesci glownie fotografie z czasow wojny wietnamskiej z Francja i USA, kilka replik pojazdow wojskowych, rozne bomby i model wiezienia w ktorym byli torturowani jency i podejrzani. Jest naprawde szokujace, zwlaszca zdjecia z czasow wojny z USA, zdjecia i zakonserwowane prawdziwe zwloki zdeformowanych dzieci urodzonych po wojnie - ofiar broni chemicznej (Agent Orange) uzywanej przez Amerykanow, modele tortur stosowanych na Wietnamczykach itd. Zdecydowanie trzeba isc.
Nastepnie katedra Notre Dame - strzelista, ceglasta, chyba neogotycka. Akurat trafilismy na wietnamski slub i moglismy posluchac przepieknego choru.
Niedaleko jest ogrod botaniczny polaczony z malym zoo (wstep 12tys d) w ktorym miesci sie takze Muzeum Historii (History Museum, bilet 15tys d). W muzeum sa eksponaty dotyczace Wietnamu od epoki brazu, az po dzien dzisiejszy.
Do ogrodu tez warto isc, aby zobaczyc egzotyczne okazy ptakow i roslin, ktorych w Europie nie ma. Zwierzat jest niewiele, ale sa bardzo ciekawe, niektore dziwaczne, a przez to, ze wszedzie jest pelno egzotycznych roslin caly park zwiedza sie bardzo przyjemnie. Nam do gustu szczegolnie przypadl niebieskoglowy gatunek strusia i bijace sie nosorozce :)
10 minut drogi dalej jest Jade Emperor Pagoda - dosc ciekawa, z duza iloscia pomieszczen, nawet pietrowa - ale po ilosci pagod jakie juz widzielismy nie zrobila na nas wiekszego wrazenia.
Wracajac do guest housu przechodzimy przez Ben Thanh Market, ktory jest niczym innym jak szeregiem stoisk z pamiatkami, glownie T-shirtami, ustawionym pod dachem calkiem sporego budynku.
Chodzac po miescie mielismy okazje sprobowac wietnamskiego ciasta, a nawet dwoch (Grzes ciastozerca nie oparl sie pokusie!). Jedno bylo z bananami polanymi jakims czerwonym syropem, a drugie bylo po prostu ciastowate. Byly bardzo tluste, ale bardzo dobre.
Na koniec dnia jemy noodle soup oraz ryz z tofu i warzywami - azjatycki standard. Dla urozmaicenia kuplismy kolejny egzotyczny owoc, ktorego nazwy nawet nie znamy (chyba jest to rose apple). Wyglada jak skrzyzowanie jablka z papryka. Jest to kolejna nowosc dla naszego podniebienia, po: orzeszkach zawierajacych cos jak male rambutaany, rambutanach, owocach smakujacych jak dykta (mango steel), zielonych owocach wygladajacych jak granat reczny, innych zielonych okraglych smakujacych jak trawa (guiawa), za to pachnacych nieziemsko i jeszcze paru innych dziwolagach :)