Długa dziś trasa przed nami, w planach mamy objechanie połowy południowego wybrzeża Islandii.
Jedziemy w stronę Vik. Po drodze stajemy przy słynnym wulkanie Eyjafjallajökull, którego wybuch wiosną 2010 sparaliżował przestrzeń powietrzną Europy na wiele tygodni. Wulkan nie jest pojedynczym kraterem z jakimi wulkany nam się zwykle kojarzą, ale rozległym masywem z wieloma kominami, z których podczas wybuchu wypływa magma. Dziś wyglądał niewinnie, ale potrafi wyrzucić magmę o temperaturze 1200 stopni.
Kawałeczek dalej zatrzymaliśmy się przy kilku wodospadach, bardzo licznie występujących w tym kraju.
W Vik robimy sobie małą przerwę - na kawę i kleike - tradycyjne islandzkie rogaliki. Vik to bardzo sielska mieścinka - kilka domów, kościółek na wzgórzu, jeden sklep ze stacją benzynową. Ale za to miasteczko jest położone nad turkusowym morzem, obejmowanym przez czarną plażę, a wszystko jest porośnięte przepięknym fioletowym łubinem. Plażą podąża konno grupa osób, a ciemne bazaltowe skały są wręcz wymarzona scenerią dla fotografów i malarzy.