Reykjadalur jest jednym z najłatwiej dostępnych obszarów z gorącymi źródłami, a raczej rzeczkami, do którego można dotrzeć z Reykjavíku. Pogoda się lekko poprawiła, przestało padać, więc jedziemy 45 minut do miasta Hveragerði, skąd można powędrować do ciepłej rzeki płynącej doliną Reykjadalur.
Muszę przyznać, że trasa jest bardzo przyjemna, niewymagająca, a przy tym bardzo malownicza. Z każdą chwilą pogoda robi się coraz lepsza i powoli ciemnozielone wzgórza przybierają odcień intensywnej zieleni, w Polsce spotykanej tylko wczesną wiosną.
Do rzeki idzie się około godzinę w jedną stronę. Droga jest jedna i nie sposób się zgubić. Mijam wzgórza, wąwozy, a potem coraz częściej bulgocące otwory z których wydobywa się para wodna z oparami siarki. Są miejsca, w których trzeba przejść po mostku nad takim wrzącym strumyczkiem, dlatego nierzadko spotykam znaki: "Uwaga, woda o temperaturze 100 stopni".
Jest pięknie, cicho i spokojnie. Na trasie mijam trochę osób, ale jakoś się rozchodzą, nie są to tłumy, tylko pojedyncze grupy ludzi. Dochodzę w końcu do gorących źródeł, nad którymi zbudowano drewniana platformę z której można zejść wprost do wody. Niestety przebieralnie są na otwartym powietrzu, a więc od ludzi kąpiących się odgradza Cię tylko drewniany parawan. Od niekąpiących się - nic.
Przy tych temperaturach nie decyduję się na kąpiel, mimo tego, że widzę, jak błogi wyraz twarzy maja osoby, które już wylądowały w wodzie. Jednak nie stać mnie na akt heroizmu jakim jest rozebranie się w 5 stopniach.
Idę więc sobie trasą jeszcze kawałek dalej, mijam kolejne siarkowe źródła, które tworzą wielobarwne kompozycje na skałach, oblepiając je wyciekającymi minerałami.
W końcu dochodzę do grupy skał i małego wodospadu. Dalej nie idę, bo trzeba przejść nad rzeczka po bardzo śliskich kamieniach.
Robię więc odwrót na pięcie i wracam powoli do punktu wyjścia.
Jest jeszcze piękniej, bo się rozchmurzyło i mimo późnej pory wyszło słońce (uroki białych nocy, ehhh). Trochę jak w Bieszczadach. Ale piękniej! O wiele piękniej :)