Kolejny punkt dnia to wejście na klify i wypatrywanie maskonurów - uroczych ptaków z pomarańczowymi dzióbkami, które są maskotką Islandii. Żyją tylko w określonych miejscach i klify w Dyrhólaey są jednym z nich. Niestety mgła jest tak duża, że nie widać prawie nic. Udaje mi się spotkać tylko kilka mew i to by było na tyle. Mimo, że z Iwoną obchodzimy spory kawałek klifów i nawet wypatrzyłyśmy w morzu fokę - po maskonurach nie ma śladu. Nie ma szans ich odnaleźć gdy wokół wszystko biało-szare.
Robimy więc tylko kilka zdjęć, bo widoki nadal są niesamowite. Przy okazji Iwona traci pożyczony pokrowiec na stojak do aparatu - wiatr zwiewa go z klifu do morza, nie mamy szans go odzyskać. Cóż, zostanie tu po nas polski akcent...