Po czterech godzinach drogi z Negombo jesteśmy w Kandy. Znajdujemy kierowcę tuk-tuka, a raczej on znajduje nas i zawozi do naszego guesthouse'a.
Zazwyczaj nie rezerwujemy na takich wyjazdach noclegów, znajdujemy je spontanicznie na miejscu, ale na Sri Lance jest teraz szczyt sezonu - zarówno Lankijczycy, jak i reszta świata mają okres wakacyjny, więc turystów jest zatrzęsienie. A że podróżujemy z Lilą, to dla bezpieczeństwa tym razem zarezerwowałam nam noclegi na całej trasie. Mocno ogranicza to naszą elastyczność, ale jednocześnie daje pewność, że nocy nie trzeba będzie spędzić pod gołym niebem.
Pokój mamy wynajęty w Old Town Hotel, niedaleko Jeziora Kandy. Dostajemy na przywitanie świeże owoce passiflory, które uwielbiam. Lila od razu zaznajamia się z personelem i zaczyna biegać po budynku. Wybieramy się na zwiedzanie miasta, żeby coś jeszcze dziś zobaczyć, ale nagle z nieba puszcza się ulewa. Tropikalna ulewa, a więc nie deszczyk, przed którym możesz się osłonić parasolem lub kurtką przeciwdeszczową, ale woda leje się z chmur takimi strumieniami, że w 3 sekundy jest się przemoczonym.
Czekamy więc godzinkę, ale nadal pada, więc godzimy się z faktem, że już miasta nie zobaczymy. Ale możemy jeszcze iść na pokaz tradycyjnego lankijskiego tańca, który odbywa się codziennie w Stowarzyszeniu Kandyjskiej Sztuki Rzemiosła, nad jeziorem przy Victoria Road.
Ubieramy więc na siebie kurtki przeciwdeszczowe i japonki - co się wleje jedną stroną buta to się wyleje drugą. Kurtki i tak niewiele dają, bo zanim łapiemy tuk-tuka jesteśmy prawie całkiem przemoczeni. Nic nie szkodzi - deszcz jest ciepły, powietrze jest ciepłe, więc jest nam ciepło, tylko mokro. Na Victoria Road jest korek, więc ostatni fragment przechodzimy na nogach, przemakając ponownie.
Wstęp jest płatny, ale warto zobaczyć występy, które trwają około 1,5h. Na scenę po kolei wychodzą grupy tancerzy i tancerek w tradycyjnych strojach. Taniec tutaj to nie tylko taniec - to całe przedstawienie, a często i opowiedziana jakaś historia. Mamy więc performance z akrobatami, sztuczkami i rekwizytami. Polecam - jest to nieodłączna część tutejszej kultury i warto ją poznać.
Wracamy na nocleg. W oknach nie mamy szyb, jest więc naturalna klimatyzacja, a do tego usypiamy przy cykaniu tutejszych owadów. Taki grudzień, to ja rozumiem :)