Do Włoch jedziemy do Marillevy. Trochę lokacja jest wybrana na chybił trafił - akurat tam znaleźliśmy niezły nocleg w przystępnej cenie. Śniegu jest w bród i ciągle pada. Do stoku mamy kilkaset metrów, więc musimy pod niego podjeżdżać samochodami.
Pierwszego dnia jest bardzo mgliście, więc wyjeżdżamy kolejką na szczyt, żeby zrobić rozeznanie terenu. Okazuje się, że Marilleva jest bardzo dobrym miejscem na wyjazd z dziećmi. Górki do zjeżdżania na sankach, zimowe place zabaw i animatorzy prowadzący zabawy są tu w kilku miejscach.
Stoki są ok, ale dość wąskie. Na niektóre trasy trzeba wręcz uważać. Jest tu np trasa widokowa, dobra dla narciarzy, ale niekoniecznie dla snowboardzistów. Ma może 2,5-3m szerokości, a w niektórych miejscach zwęża się maksymalnie do metra, z powodu osunięć śniegu. Widzę to z kolejki, która przebiega nad trasą, więc wiem, że nie powinnam się na nią zapuszczać. Ostrzegam też Grześka.
Niestety on na drugi dzień zapomina o jakiej trasie mówiłam i wjeżdża na nią. Gdy po drodze mija go narciarz, Grzesiek wypada z trasy i ląduje na drzewie kilka metrów poniżej stoku. Na całe szczęście uderza w drzewo deską, a nie kręgosłupem i nic mu się nie dzieje. Trochę czasu tylko zajmuje mu wygrzebanie się do góry na stok.
Tak więc zaczynamy ten pobyt z przygodami.
Jest tu cała masa szkółek narciarskich. Widzimy nawet dzieci 2-3 letnie, jeszcze ze smoczkami w ustach, które płaczą i ledwo stoją na nogach, nie potrafią same wstać jak się wywrócą, ale muszą zasuwać na nartach za instruktorem. Dziwny widok.
Spędzamy w Marillevie 2 dni, jeżdżąc po trasach. Są zalesione, w dodatku jest ciągle duże zachmurzenie i dość mocno pada śnieg.
Stoki Marillevy łączą się z Folgaridą - można wyjechać sobie na górę tu, a zjechać w miejscowości kilka kilometrów dalej - lub na odwrót. Korzystamy z tej okazji.