Dzieci ciągle pytają, kiedy w końcu wykąpią się w morzu. Z wioski jest tylko kilka kilometrów do St. Peter's Pool - zatoki otoczonej klifami, fantastycznej na kąpiele. Droga jest wąska, wyboista i fragmentami bardzo zapylona, ale nawet nasz peugeot 108 daje radę i w końcu docieramy na parking nad zatoką. Z parkingu trzeba jeszcze zejść kawałek wydeptaną ścieżką, zanim znajdziemy się przy morzu i klifach.
Ludzi jest sporo, nie znajdujemy już więc miejsca w cieniu, którego jest niewiele. Ale wskakujemy szybko w stroje kąpielowe i do morza! Woda jest ciepła, a morze dość głębokie, ale spokojne. I bardzo słone, o czym dość szybko się przekonujemy. Słona woda w ustach, a tym bardziej w oczach, to średnia przyjemność, ale klimat miejsca pozwala szybko o tym zapomnieć.
Dzieciaki i Paweł nie wychodzą z wody przez kilka godzin. Ja z Grześkiem i Sylwią trochę pływamy, trochę siedzimy na brzegu, a potem wspinamy się na klif żeby zobaczyć to, co jest niedostępne dla nas z poziomu morza. Do klifu jest przyczepiona lina, która pomaga na niego wejść, bo masę osób wspina się na klify i skacze z nich do morza. Niektórzy robią to nawet z psami - szczególnie taki jeden łaciaty jest tak odważny, że skacze ze swoim panem nawet z najwyższych klifów.
My za zakrętem odkrywamy spokój, dużo cienia, piękne klify ciągnące się wzdłuż brzegu oraz wykute w skałach zagłębienia, służące do pozyskiwania soli. Niestety nie możemy się tu przenieść, bo dzieci nie wejdą na klif. Zejść z niego też nie ma jak, musimy spory kawałek przepłynąć morzem.
Po kilku godzinach wyciągamy dzieciaki z wody (choć bardzo się sprzeciwiają).
Jedziemy na północ wyspy, gdzie mamy zarezerwowane mieszkanie na cały czas naszego pobytu. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze w lidlu na większe zakupy.
Przejazd z południa wyspy na północ zajmuje 40 minut. Wyspa jest tak niewielka, że dystanse mierzymy w minutach, nie w kilometrach...