W stolicy Malty parkujemy niedaleko Upper Barraka Gardens. Jest to raczej niewielki park, w którym znajdują się pozostałości zabytkowych budowli i z którego roztacza się przepiękny widok na całą zatokę i miasto.
Jest tak gorąco, że najpierw siadamy przy kawiarence w ogrodzie i dzieci jedzą po 2 lody, a my pijemy po piwie. Po odzyskaniu sił idziemy na skraj ogrodu, oglądając zatokę, spacerując pod zabytkowymi łukami i pomiędzy armatami. Jest tu muzeum wojny (WW2), które w lipcu jest darmowe, ale wejście odbywa się dwa razy dziennie i już jest za późno, żeby się załapać. Niespecjalnie mnie to smuci, nie jestem fanką wojny. Ale Grzesiek jest zawiedziony. Chce jeszcze zostać przy armatach do 16:00, bo podobno wtedy jest z nich oddawana salwa, ale my jesteśmy już tak głodni i zmordowani upałem, że nie chce nam się siedzieć kolejną godzinę w słońcu.
Idziemy więc do centrum Valetty, które rozciąga się właściwie od samych ogrodów. Na jednej z głównych ulic starego miasta wstępujemy do pierwszej otwartej restauracji (jest po 15:00 i czas sjesty, więc wiele z nich jest teraz zamkniętych - otworzą się dopiero po 17:00) i jemy spokojnie obiad. Najadamy się bardzo i dopiero po godzinie idziemy dalej.
Chcemy zobaczyć Pałac Prezydencki (Grandmaster Pallace) oddalony stąd raptem o dwie przecznice. Jednak wstęp jest zamknięty z powodu Covid - do odwołania. A szkoda, bo budynek z zewnątrz robi wrażenie.
Całe stare miasto Valetty jest piękne i zabytkowe. Zresztą nowe budynki są z tego samego surowca, więc ciężko określić, gdzie tu stare się kończy a nowe zaczyna. Spacerujemy więc uliczkami Valetty, oglądając piękne budynki, zdobione drzwi i balkony. Jest to pierwsze miasto na Malcie, które nam się podoba. Podchodzimy też pod katedrę, ale jest również zamknięta. Większość obiektów jest tu czynna tylko do 16:00. Idziemy więc do Fortu, który ciągnie się wzdłuż wybrzeża. Mieści się w nim muzeum, ale nie wstępujemy do niego - oglądamy fort i to co się kryje za murami z zewnątrz.
Dzieci znowu narzekają na gorąc, więc schodzimy do morza zaraz za fortem. Niestety plaża jest średnio atrakcyjna, skały schodzą wprost do wody, co do czystości której nie jesteśmy pewni - w końcu obok jest port. Dzieci moczą więc tylko stopy i bawią się wodą. Siedzimy tak i nabieramy sił.
Po jakimś czasie zbieramy się i jeszcze raz wchodzimy w stare zabytkowe uliczki. Szukamy z dziećmi dobrych lodów i w końcu znajdujemy lokal z lodami tylko z naturalnych składników. Nie są tanie, ale są smaczne i efektowne - Lila dostaje wielosmakowego loda- kwiat.
Siedzimy na ławce na skwerze do zapadnięcia zmroku.
Grzesiek chce jeszcze pospacerować po mieście nocą, ale wszyscy pozostali jesteśmy tak zmęczeni, że chcemy wracać do domu.
Powoli więc wracamy do samochodów, mijając po drodze jeszcze między innymi okazały parlament.
Wracamy do Bugibby po ciemku - jedzie się o wiele przyjemniej, bo ruch jest znacznie mniejszy.