Zmęczeni czterema dniami zwiedzania spędzamy ranek w domu. Dopiero w południe wychodzimy na zewnątrz.
Najpierw idziemy z dziećmi do Waterpark. Jest to miejsce przy piaszczystej plaży, gdzie wydzielono dla dzieci wodny plac zabaw - z fontannami, armatkami wodnymi i innymi atrakcjami zawierającymi element wody. Wstęp jest darmowy, a woda przyjemna. Dzieci od razu wskakują na pole wodnych walk i biegają od jednej zabawki do drugiej, tocząc bitwy i skacząc pomiędzy strumieniami wody. Waterpark dla dzieci jest naprawdę super, są zachwycone. Dorośli nie mają wstępu na główną część parku, mają tylko po bokach wyznaczone miejsca by mieć oko na swoje pociechy. Mogą więc spokojnie odpocząć.
W Waterpark spędzamy ponad godzinę.
Potem przenosimy się zaraz obok na piaszczystą plażę. Dzieci standardowo od razu wskakują do wody, dorośli dzielą swój czas między wodę, a chwile lenistwa na piasku. Plaża super piękna nie jest, a piasek jest niesamowicie gorący, ale za to woda jest przyjemnie ciepła, pływają w niej różne rybki, więc tu również warto wybrać się z maską.
Tak nam mija czas i dopiero po 17:00 decydujemy się zebrać i iść na jakiś obiad. Dość długo szukamy jakiejś ciekawej restauracji. Grzesiek upiera się, żeby iść do Hong Kongskiej, ale jak do niej docieramy, to okazuje się być wątpliwej jakości lokalem, gdzie nie ma ani jednego klienta i nawet krzesła nie są rozłożone. Idziemy więc do Riva, niedaleko naszego mieszkania. Okazuje się to strzałem w dziesiątkę. Ceny są normalne jak na strefę euro, za to obsługa super miła, a dania bardzo dobre i olbrzymie. Paweł z Grześkiem biorą Meet Balls Soup oraz talerz grilowanych mięs, któremu ledwo dają radę. Boczek wychwalają pod niebiosa. Do tego jemy sałatki, risotto, kurczaka i pizzę (główne pożywienie Leosia na wyjazdach). Porcje są tak gigantyczne, że część jedzenia bierzemy na wynos i obiecujemy jutro wrócić na deser :)