Ponieważ Lwią Skałę zobaczyliśmy wczoraj, to dzisiaj jedziemy do Polonnaruwy. Dziś na Sri Lance jest święto, autobusy nie jeżdżą, jest tylko jakiś jeden planowy kurs z przystanku kilka kilometrów od naszego noclegu.
Gospodarz naszego hostelu polecił nam więc kierowcę tuk-tuka, który po nas przyjeżdża. To młody chłopak, który stara się utrzymać rodzinę - żonę i dwójkę dzieci. Bardzo sympatyczny, cały czas nam coś opowiada. Po drodze zawozi nas jeszcze pod dwie stupy, zatrzymujemy się nakarmić jelonka który wyszedł z lasu, oglądamy ogromne kopce termitów i wylegujące się na kamieniach iguany, mijamy jezioro i pola ryżowe. Znaki drogowe ostrzegają, żeby zwolnić bo można napotkać na swojej trasie jaszczury i słonie.
Aż dojeżdżamy do Polonnaruwy - jednej z dawnych stolic Sri Lanki, która obok pozostałych dwóch: Kandy i Anuradhapury należy do tzw. trójkąta kulturowego.
Cały kompleks można podzielić na kilka części. Są to:
- część południowa (na południe od muzeum)
- Pałac Królewski Wadzajanba Pasada, wraz z Cytadelą, z basenem i Audience Hall
- Święty Kwadrat z innymi świątyniami dookoła
- część północna i Lankatilaka
- Gal Wihara
Zwiedzać najwygodniej jest tuk-tukiem lub na rowerze. Pieszo nie polecam - około 10km w upale jest bardzo męczącą opcją.
Nasz kierowca zawozi nas od jednej części do drugiej, a potem kolejnej. Każda następna jest piękniejsza od poprzedniej. Oglądamy ruiny pałacu, świątyń, baseny w których nadal obmywają się ludzie. Pomiędzy tym wszystkim spacerują krowy i latają olbrzymie ważki. Odkrywam też, że rośnie tu mnóstwo mimozy - pokazuję ją Lili, która jest zachwycona, że roślinka tak pięknie zwija swoje listeczki pod wpływem dotyku. Szuka jej teraz na każdym skrawku trawy :)
Największe wrażenie robi na nas Święty Kwadrat (tzw. Czworobok - Quadrangle) - zamknięty święty teren z 12 budowlami, z niesamowitymi płaskorzeźbami i kamieniami księżycowymi, oraz Gal Wihara - 3 posągi Buddy, wykute w granicie.
Trzeba pamiętać, że do świątyń podchodzi się boso, więc należy się przyzwyczaić do gorących kamieni i skał. Rozcinam sobie stopę na ostrej skale - zalewam ja wodą z butelki, nic innego nie możemy zrobić.
Spędzamy w Polonnaruwie właściwie cały dzień - między ruinami można spacerować godzinami i je podziwiać. A nasz kierowca nas nie pogania, więc chodzimy swoim, a właściwie Lili tempem.
Wracając wieczorem na nocleg mijamy po drodze dzikie słonie wychodzące wprost z dżungli na drogę i przechodzące na drugą stronę. Kilkukrotnie. Uwielbiam ten kraj!
60 km drogi powrotnej w tuk-tuku daje mi jednak trochę w kość - od hałasu, kurzu i upału boli mnie głowa. Jeśli macie taką opcję, to polecam na tak długie trasy jednak autobusy.