Tym razem ponad 70 km z Sigiriyi do Anuradhapury pokonujemy autobusem.
Mamy zarezerwowany pokój w całkiem przyjemnym hostelu, którego okna wychodzą na pola ryżowe. Jest to niestety pora, kiedy pola są zalane wodą, ale i tak przedstawiają malowniczy widok.
Jest wczesne popołudnie, więc jeszcze dzisiaj chcemy zwiedzić starożytne ruiny. Łapiemy tuk-tuka przed domem i jedziemy.
Annuradhapura była pierwszą stolicą Cejlonu, aż do XI wieku, kiedy to stolica została przeniesiona do Polonnaruwy. Dziś można tu podziwiać ruiny królewskich pałaców, świątyń i klasztorów, posągi Buddy oraz gigantyczne stupy - dagoby. Rośnie tu święte drzewo Sri Maha Bodhi, szczep drzewa Bodhi, pod którym w Bodhgai w Indiach Budda osiągnął oświecenie. Drzewo jest tak rozłożyste, że nie byliśmy w stanie go ująć aparatem, a jego gałęzie są podtrzymywane przez pozłacane podpory, by uchronić drzewo przed złamaniem się. Drzewo ma 23 wieki. Wokół drzewa spacerują wierni, modlą się i składają ofiary.
Poza drzewem zobaczyliśmy następujące miejsca:
- Wielka stupa Ruwanveliseya
- Dagoba Jethawarananamaya
- wihara Abhayagiriya
- Spizowy Palac (Loha Pasada, Brazen Palace)
- Dagoba Thuparamaja – podobno jest w niej relikwia: obojczyk Buddy
- Palac Vijayabahu I
- Blizniacze baseny
- Palac krola Mansena
- Ratnaprasada – palac klejnotow
- Klasztor Abhajagiri
- Krolewski ogrod rekreacyjny
- Skalna swiatynia Isurumunija
Przy stupie Ruwanveliseya natrafiliśmy na świąteczne uroczystości: stupa została przez mnichów owinięta wstęgami w buddyjskich barwach, wierni pomagali przy jej podawaniu (Lila ochoczo dołączyła), potem wokół stupy odbyła się procesja, a następnie kolejna procesja wkroczyła na teren świątynny przy dźwięku bębnów i muzyki. Spędziliśmy tam mnóstwo czasu. Wiele lokalnych osób też nas zaczepiało, zadawali nam pytania i tłumaczyli, co to za święto.
Z kolei przy Isurumuniya Temple zobaczyliśmy, jak lokalsi próbują wrzucić pieniążek do niewielkiego otworu nad basenem, co ma zwiastować szczęście.
Cały kompleks jest bardzo rozległy i zwiedzamy go aż do zachodu słońca.
Jesteśmy bardzo zmęczeni mnogością zabytków, upałem oraz faktem, że co noc prawie jesteśmy i śpimy w innym miejscu.
Jednak po zmroku z kierowcą tuk-tuka jedziemy jeszcze do centrum miasta szukać apteki. W Sigiriya w ostatnią noc Lilę bardzo pogryzły komary - ma na nie uczulenie, więc z kilku ugryzień na nogach zrobiły się wielkie bąble i place. Tamtejsi gospodarze posmarowali jej bąble jakąś domowej roboty maścią, chyba na bazie aloesu i na jakiś czas pomogło. Ale teraz znów Lilę wszystko swędzi. Chodzimy więc od apteki do apteki i próbujemy dostać jakąś maść na ugryzienia, ale po tym, jak aptekarze proponują mi najpierw antybiotyk, a potem maść na grzybicę stwierdzam, że na Sri Lance chyba nie znają czegoś takiego jak maść na ugryzienia owadów. Polecam więc zaopatrzyć się przed wylotem w Fenistil czy Allertec - nam by to bardzo ułatwiło życie.
Niestety - tym razem Lila jakoś musi wytrzymać bez medykamentów.
Na szczęście docieramy na nocleg tak późno, że ledwo ma siłę się umyć i pada na łóżko...