Zaczynamy dzień od pysznej cejlońskiej herbaty i śniadania obfitującego w owoce tropikalne.
W Ella chcemy sporo zobaczyć, a mamy jednodniowy poślizg w podróży, związany z dodatkowym noclegiem w Kandy. Dystanse też nie są tu małe pomiędzy poszczególnymi atrakcjami. Znajdujemy więc dobrze mówiącego po angielsku kierowcę, który nas zawiezie we wszystkie ciekawe miejsca.
Najpierw jedziemy do Wodospadu Ravana. Po drodze, która wije się serpentynami, mijamy przepiękne widoki - stoki porośnięte soczystą zielenią i uprawami herbaty to jeden z moich ulubionych krajobrazów :)
Wodospad huczy spadającą wodą i słyszymy go wcześniej niż widzimy. Parkujemy niedaleko i podchodzimy do miejsca z którego jest na wodospad najlepszy widok. Jest rano, jeszcze dość chłodno (to już w końcu góry, a nie gorący środek wyspy), ale już sporo turytów jest na miejscu. Robimy więc kilka zdjęć, pokazujemy Lili kaskady i ruszamy dalej.
Kierowca zawozi nas do Świątyni Ravana, która jest niewielkim budyneczkiem kryjącym w sobie figury Buddy. Wstęp na teren świątynny jest oczywiście boso. Wyskakujemy więc z butów oraz skarpetek (by ich nie ubłocić) i boso po kamyczkach oglądamy poszczególne wnętrza. Świątynia jest malowniczo usytuowana, ukryta pośród roślinności, ale nie zachwyca.
Nieopodal znajduje się ścieżka prowadząca do bardzo starej Jaskini Ravana (Rawanella Prehistoric Cave). By się do niej dostać potrzebny jest konkretny spacer. W górę, pokonując masę schodów, idziemy dość spory kawałek czasu. Drogę urozmaicają nam znowu piękne widoki. Lila co chwilę pyta, czy już możemy wracać, ale w końcu docieramy na miejsce. Jaskinia zapewne jest ciekawa, ale nijak nie przygotowana do oglądania, nieoświetlona ani zabezpieczona. Kierowca pokazuje nam na ścianach jaskini jakieś podobno bardzo stare znaki, obok których widnieją współczesne bazgroły upamiętniające wizyty wandali. Wchodzimy do jaskini, ale z braku światła nie ma sensu jej jakoś głęboko eksplorować, bo nic nie widać.
Schodzenie jest znacznie przyjemniejsze, zwłaszcza, że w połowie drogi napotykamy sprzedawcę kokosów, więc możemy się napić. Grzesiek próbuje sam sobie uciąć kokosa, co wcale nie jest takie łatwe - wymaga siły i wprawy.
Następnie jedziemy w stronę Małego Szczytu Adama. Jest to jeden z dwóch bardzo ciekawych i polecanych w Ella trekingów. Drugi prowadzi na Ella's Rock, ale trasa zajmuje około 4 godziny, więc ze względu na Lilę wybieramy krótszy treking na Little Adam's Peak. Szlak jest przepiękny, wiedzie szeroką ścieżką wśród wznoszących się pól herbacianych, co chwilę odsłaniając panoramę na okoliczne wzgórza. Spokojnie, spacerkiem idziemy w górę, gawędząc z naszym kierowcą i bawiąc się z Lilą w zwiedzanie ;) Tak, mijając po drodze rzesze turystów (o tak, jest tu bardzo tłoczno, szczególnie, że to okres świąteczny) dochodzimy na Mały Szczyt Adama. Jest na nim wietrznie i chłodno, ale znowu mamy co podziwiać - okolicę widać jak na dłoni. Jest też widok na Ella's Rock. Ponieważ na szczycie robi się mgliście, po chwili tą sama drogą schodzimy w dół. Ale żałuję, że nie mamy więcej czasu by dalej podążać ścieżką na kolejny punkt widokowy.
Po zejściu z listy 'must see' pozostaje nam piękny, stary wiadukt kolejowy, po którym nadal kursują pociągi. My też wczoraj nim przejeżdżaliśmy jadąc z Kandy do Ella. Samo dojście do wiaduktu nie jest łatwe, trzeba się przedrzeć schodząc stromą ścieżką przez masę krzaków, pokonując różne przeszkody terenowe, jak rzeczkę. Potem pozostaje już tylko podziwianie wiaduktu z różnych perspektyw: od dołu, z boku, z poziomu torów, sprzed tunelu i zza tunelu - opcji jest sporo. Na samym wiadukcie również jest mnóstwo osób i się dziwimy najpierw, że tak bez lęku przed nadjeżdżającym pociągiem chodzą po torach, ale kierowca też nas namawia żeby się przejść, bo pociągi jeżdżą tędy niezbyt często i o określonych porach. Przechodzimy więc wiadukt, sprawdzamy też gdzie prowadzi światełko na końcu tunelu :)
Jest już popołudnie, więc kierowca odwozi nas do guest house'a.
Tak nam się tu w Ella podoba, że chcemy zostać noc dłużej. Ale niestety w naszym guest house nie ma wolnych miejsc i może być ciężko coś znaleźć w Ella, a niezbyt chce nam się łazić po mieście i czegoś szukać. Żeby więc nie mieć ciągle dnia poślizgu w podróży w stosunku do naszych planów, decydujemy się jechać jeszcze dziś do Udawalawa.
Tej decyzji i tego, że jednak nie zostaliśmy w Ella, będę długo żałować. Mam spory niedosyt tego przepięknego miejsca. Zdecydowanie polecam zostać tu przynajmniej na kilka dni i chłonąć atmosferę miejsca.
Pakujemy więc plecaki i idziemy na obiad do tej samej knajpki co wczoraj. Znów objadamy się pysznościami, po czym idziemy na przystanek autobusowy. Od razu pojawiają się taksówkarze chętni nas zawieźć za grube dolary gdzie chcemy. Ale my wiemy, że prędzej czy później przyjedzie nasz autobus, który za grosze nas zawiezie na miejsce. Potrzebny jest tylko zapas czasu, odwrotnie proporcjonalny do stanu transportu publicznego i dróg w Azji.