Droga do Udawalawa nie jest prosta, trzeba najpierw jechać do Wellawaya, co już zajmuje ponad godzinę jazdy naszym rozklekotanym autobusem. Kolejny, jeszcze bardziej rozklekotany i bez tylnych drzwi, łapiemy w Wellawaya chodząc z jednego końca drogi na drugi - nie jesteśmy bowiem pewni skąd odjeżdżają autobusy w naszym kierunku, a z miejscowymi ludźmi ciężko się dogadać.
W końcu wsiadamy do tego właściwego autobusu, który powoli się zapełnia i po chwili na dwóch siedzeniach razem ze mną i Lilą czytającą po raz dwudziesty swój komiks, jedzie również starszy lankijczyk, który dość szybko usypia mi na ramieniu...
Kolejny przystanek mamy w Pelmadulla - tam wysiadamy i musimy odbyć z plecakami spacer w inne miejsce z którego odjedzie nasz autobus do Udawalawe. Nie jest to bowiem to samo, na którym wysiedliśmy.
Cała podróż zajmuje nam kilka ładnych godzin i jesteśmy już bardzo zmęczeni jak przyjeżdżamy do Udawalawa. Po ciemku dość długo szukamy naszego guest house'a i w końcu znajdujemy, ale właściciele są zaskoczeni, że przyjechaliśmy. Bo przecież wczoraj odwołaliśmy rezerwację.
Tak, odwołałam ją, bo zobaczyłam pokój w niższej cenie więc zarezerwowałam ten tańszy. Okazało się, że faktycznie zarezerwowałam, ale na 28 stycznia, a nie grudnia. No przekombinowałam i tyle :( Właściciele jednak przygotowują nam pokój, serwują pyszną kolację i goszczą z otwartymi rękami - jak to na Sri Lance :) Umawiają nam też na jutro jeepa, który obwiezie nas po parku.