Nie spieszymy się nigdzie, nie mamy zaplanowanych i zarezerwowanych noclegów więc gdzie dojedziemy, tam się prześpimy. Jedziemy przez Słowację i Węgry.
Myśleliśmy, że uda nam się dziś przekroczyć granicę Rumuńską, ale na Węgrzech dopadają nas takie ulewy, że nic nie widać i musimy mocno zwolnić. Finalnie na wieczór dojeżdżamy do Tarcal. Chwilę wcześniej rezerwujemy przez booking pokój w domu z klimatem jak w skansenie. Faktycznie tak tam jest, Tarcal to raczej wioska niż miasto, ale jest restauracja, więc udaje nam się zjeść dobrą, porządną kolację. Wieczór spędzamy na oplecionym gałęźmi tarasie na który wychodzi się z naszego pokoju, przy lokalnym winie, które kupiliśmy od gospodyni. Niestety ta piwniczka produkuje o wiele gorsze wina niż w Tokaju.
Za to Yeti odkrywa w sobie potrzebę pogonienia każdego kota, którego widzi, a szczególnie tych, które wchodzą do naszego domu i łakomie patrzą na jego miskę :)