Wczoraj późnym wieczorem dotarliśmy do Turdy, po drodze rezerwując nocleg u przesympatycznego gospodarza, który poczęstował nas domowym winem. Na miejscu spotkaliśmy polską rodzinę, która już kończyła swoje rumuńskie wojaże i jechała do Tokaja, więc powymienialiśmy się przydatnymi informacjami.
Rano zostawiliśmy Yetiego w pokoju i na 9:00 pojechaliśmy do kopalni soli - Turda Salina. Kopalnia ma podobno tak bogate zasoby soli, że wystarczyłoby jej na zaopatrzenie wszystkich krajów na 60 lat.
Wchodzimy nie przez nowy pawilon, tylko starym wejściem od strony miasta, które prowadzi nas do poszczególnych pomieszczeń przez prawie kilometrowy korytarz. Ściany są pokryte solą, podobnie jak barierki, ławki i inne elementy. Wdychając powietrze przyjemnie czuć minerały. Po drodze oglądamy m.in. urządzenia, którymi wydobywano czy transportowano kiedyś sól. Największą atrakcją kopalni jest ogromna sala, w której zbudowano nawet koło młyńskie, jest karuzela, plac zabaw, stoły do bilarda i ping-ponga. Mnie się jednak ta atmosfera kiczu nie podoba, nie pasuje to do klimatu kopalni. Znacznie bardziej urzeka mnie znajdująca się na niższym poziomie tężnia, zrobiona na dnie solnego komina. Wchodzi się tam przez drewniany mostek, można usiąść na licznych ławkach i pooddychać zdrowym, zmineralizowanym powietrzem, lub wypożyczyć łódkę i popływać nią wokół tężni po małym jeziorku. Wszystko oświetlają liczne lampy, a sól tworzy dekoracyjne wzory na ścianach.
Zwiedzenie kopalni zajęło nam 1,5 godziny, jednak zrobiliśmy to dość szybko, żeby jak najszybciej wrócić po psa.