Na wieczór docieramy do Sighisoary, którą nam polecili Polacy spotkani na naszym pierwszym noclegu w Rumunii.
A tam, zatrzymujemy się w hotelu, którego szukałam przez cały nasz pobyt w Rumunii! No bo jak to tak - być w Transylwanii i nie spędzić nocy w Hotelu Transylwania???
Nasz hotel Transylwania znajduje się na uboczu, przy wyjeździe z miasta i ma transylwański klimat - dużo drewna, dość ciemne pokoje, w ubikacji beczka zamiast umywalki... Ale dopiero idąc na spacer z Yetim odkrywam, że hotel znajduje się przy ogromnym cmentarzu, rozciągającym się zaraz za budynkiem. Trochę to upiorne, no ale mogłam się spodziewać po Hotelu Transylwania...
Nazajutrz zaraz po śniadaniu udajemy się w stronę starówki Sighisoary, uważanej za jedno z najpiękniejszych miast Transylwanii, a kiedyś jedną z głównych 7 osad Siedmiogrodu (Transylwanii właśnie). Inną taką osadą był Braszów.
Starówka została zresztą wpisana na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO, co już samo w sobie zachęca do jej obejrzenia. Średniowieczna cytadela zachowała niezwykły klimat i urok, Wchodzimy do niej schodami prowadzącymi do Wieży Zegarowej, w której kiedyś odbywały się zabrania rady miasta.
Niedaleko za nią, w żółtym obecnie domu, urodził się kiedyś Vlad Palovnik - słynny Drakula. Obecnie mieści się tu muzeum oraz sklep z pamiątkami, w tym tradycyjnymi rumuńskimi łyżkami z drewna, które są darowane jako symbol pomyślności.
Na przeciwko domu znajduje się popiersie samego Vlada, które sąsiaduje z kościołem. Taka ironia rzeczywistości.
Idąc dalej docieramy do niewielkiego placyku, otoczonego uroczymi kamieniczkami, w tym jedną, której róg zdobi poroże jelenia, a właściwie dwa jelenie. To słynny Dom pod Jeleniem.
Na placyku tym dopada nas wycieczka, która jest zachwycona Yetim, a przewodniczka pyta, czy wszyscy mogą go pogłaskać. Nie sądzę, by Yeti był uradowany perspektywą zostania zabawką jakiś 20 osób na raz, więc mówię, że absolutnie nie można go głaskać, bo gryzie. Są zszokowani. Nie wiem, w czym polega fenomen Yetiego - może na tym, że jest małą pluszową kulką, a większość psów w Rumunii to pasterskie olbrzymy ważące po kilkadziesiąt kilo, zdecydowanie bardziej groźne niż przyjazne - w każdym razie przez cały nasz przejazd po Rumunii spotykamy się z zachwytami w kierunku Yetiego. Więc jeśli jedziecie tu z małym psem - bądźcie przygotowani, że zostanie lokalną atrakcją.
Po tej małej dygresji wychodzimy z dawnego obrębu miasta przez główną bramę, wspaniale zachowaną. Wracamy na starówkę i chwilkę spacerujemy uroczymi, kolorowymi, brukowanymi uliczkami. Docieramy do Scala - drewnianych, zadaszonych, szkolnych schodów, które do dziś służą uczniom jako droga prowadząca do położonej powyżej szkoły. Za neogotycką szkołą znajduje się gotycki Kościół na Wzgórzu. Dalej można kontynuować spacer wzdłuż murów miejskich, my jednak wracamy schodami szkolnymi i pokonujemy resztę starówki, wychodząc z niej innymi schodami niż weszliśmy początkowo, z drugiej strony wieży zegarowej.
Sighisoarę zdecydowanie polecam zobaczyć, by poczuć klimat dawnej Transylwanii.
Wracamy do hotelu na wczesny obiad, bo przed nami długa droga powrotna. Wracamy 7 godzin, przez Kluż-Napokę na Węgry. Na autostradzie dopada nas burza. Na szczęście ruch jest niewielki, więc jedziemy bez przeszkód i przygód.