Kierujemy się na Plužine. Tymczasem po drodze łapie nas kontrola drogowa. A właściwie ciężko to nazwać kontrolą, bo poza rzuceniem okiem na prawo jazdy Grześka policjanci nie są zainteresowani żadnymi dokumentami, nie informują go też, że popełnił jakieś wykroczenie. Za to, jak tylko orientują się że coś rozumie po rosyjsku, zapraszają go do auta i mówią wprost, że jak im nie wręczy łapówki, to będą nas trzymać na tym upale w nieskończoność...
Po tej sytuacji stwierdzam, że Czarnogórze jednak daleko do Europy. Takich łapanek tutaj jest mnóstwo i wszystkie w tym samym celu, więc jeśli wypożyczacie samochód, to bądźcie przygotowani. Według mnie najlepiej w ogóle się nie odzywać inaczej niż po polsku i nie starać się zrozumieć co do Ciebie mówią. Wtedy jest szansa, że policjanci uznają, iż nie będą niepotrzebnie tracić czasu, lepiej złapać kogoś bardziej kumatego i puszczą Was bez wyciągania ręki po kasę.
Zatrzymujemy się na chwilę nad Jeziorem Slansko. Widok - jak wszędzie w Czarnogórze - jest piękny. Jezioro jest sztuczne, z miejsca gdzie się zatrzymaliśmy dobrze widać zaporę.
Obiad postanawiamy zjeść w Plužine. Pada na Restoran Sočica (polecamy!), położoną blisko Jeziora Pivsko, zaraz obok cerkwi ze złoconym dachem, który widać z daleka. Pogoda jest piękna, jest słonecznie, ale nie tak gorąco jak nad morzem. Jedzenie jest pyszne, zwłaszcza mój gulasz z lemoniadą z białego bzu. Co by nie mówić - jedzenie jest ważnym aspektem podróżowania i poznawania lokalnej kultury, a im bardziej nam smakuje, tym lepiej odbieramy dane miejsce. Widocznie zasada "przez żołądek do serca" działa również w podróży :)