Po 7,5 godzinach lotu o 3:10 lądujemy w Dar es Salam - największym mieście Tanzanii. W końcu możemy zdjąć kurtki - bo nawet o tej porze jest tu z pewnością ponad 25 stopni ciepła. Niestety bardzo długo trwa wychodzenie z samolotu, a później wypełnianie wniosków o wizy i odprawa paszportowa. No i zaczyna się stres, bo jest 4:00, a nam o 5:00 odlatuje kolejny samolot z innego terminalu (jeszcze nie wiemy, gdzie się znajduje). Już mamy wyjść z terminalu gdy zagadują do nas dwaj Polacy mówiąc, że jeśli chcemy aby nasze bagaże poleciały z nami, to musimy je wziąć ze sobą. Inaczej przylecą dopiero kolejnego dnia. Nie dowierzamy, bo wielokrotnie u obsługi lotniska się upewnialiśmy, że nie musimy się martwić o bagaże i polecą z nami, ale podchodzimy do taśmy bagażowej i okazuje się, że faktycznie nasze torby i plecaki częściowo krążą samotnie po taśmie, a częściowo leżą koło niej. Najdłużej szukamy mojego, ale znajduję go w końcu zrzuconego na ziemię po drugiej stronie taśmy. Wdzięczni kolegom za dobrą radę zgarniamy wszystko i biegniemy w kierunku wskazanym przez kogoś miejscowego do terminalu lotów krajowych.
Czarno to wygląda - nasz samolot na lotnisko Kilimajaro odlatuje za 40 minut, a my musimy nadać bagaże i przejść odprawę bezpieczeństwa. W kolejce stoi z 200 osób. Stres rośnie, ale zauważamy kilka osób które też się spieszą i mijają kolejkę bokiem, prosząc o priorytetową odprawę. Robimy to samo, a za naszym przykładem koledzy "dobra rada". Nie lubię się wpychać, ale mamy podbramkową sytuację i nie mamy za bardzo wyjścia. Bagaże i odprawę przechodzimy dosłownie na styk - od razu wsiadamy do czekającego już samolotu, niewiele większego niż autobus. Uff, zdążyliśmy wszyscy.
Kolejne prawie 1,5 godziny lotu i o 6:20 lądujemy na lotnisku Kilimanjaro. Trzy samoloty, doba w podróży. Zaczynamy naszą przygodę!