Z lotniska odbiera nas przedstawiciel Kilimanjaro Heroes. Po drodze do hotelu mamy okazję po raz pierwszy zobaczyć Kilimandżaro - z tej perspektywy nie sprawia wrażenia jakby miał blisko 6 tys m.n.p.m. Ale ten widok bardzo nas cieszy - mamy już przed oczami nasz cel i spełnienie marzeń.
Trafiamy do bardzo fajnego hotelu, gdzie pomimo wczesnej pory już serwowane jest śniadanie i możemy coś zjeść. Oczywiście najwięcej napychamy się owocami: mango, papają i arbuzem. Potem przeznaczamy kilka godzin na drzemkę, żeby się zregenerować po podróży.
Budzi nas energiczne pukanie obsługi - przyjechali pracownicy Kilimanjaro Heroes, żeby załatwić formalności przed trekingiem i sprawdzić nasze przygotowanie. Dostajemy plan trekingu, słownik podstawowych zwrotów w suahili, garść porad, płacimy pozostałą kwotę za treking (zaliczka została uiszczona kilka miesięcy temu), a potem panowie sprawdzają czy każdy z nas ma odpowiedni sprzęt, ubranie i ciepłe śpiwory. Koniecznie zalecają wzięcie wysokich butów, dużej ilości ciepłych rzeczy, 2 pary rękawiczek. Wybraliśmy treking 6-cio dniowy (standard to przynajmniej 7 dni) drogą Machame, więc upewniają się jeszcze czy na pewno nie chcemy jednak 7 dni. Każdy kolejny dzień to większa aklimatyzacja, a to ona, nie kondycja, są tu największym wyzwaniem. My jednak obstajemy przy 6-ciu dniach, bo na kolejne mamy już inny plan. W takim razie panowie pytają, czy wszyscy bierzemy diuramid - lek, który przyspiesza aklimatyzację, likwidując obrzęki i przez to obniżając ciśnienie płynu mózgowo-rdzeniowego. Jednocześnie jest też bardzo moczopędny i może wywołać całą masę innych skutków ubocznych. Więc nie, nie bierzemy. Nikt z nas. Za to trochę chodzimy po górach i mamy nie najgorszą formę. Na to panowie z Heroes tylko patrzą po sobie, ale nic nie mówią. Po kilku dniach się dowiadujemy, że w tym momencie pomyśleli: "No to ta grupa na Kili nie wejdzie, nie ma szans".
Z Kasią zamawiamy jeszcze obiad, bo obie jesteśmy głodne, a w menu są same pyszności, głównie na bazie ryżu i warzyw. Nasze smaki! Obiad jest pyszny. Popołudnie spędzamy przy basenie, który znajduje się akurat przed naszymi pokojami. Jak to miło wygrzać ciało w słońcu końcem stycznia!
Wieczorem na kolacji dołącza do nas koleżanka dziewczyn, która dużo podróżuje sama i też jest teraz w Tanzanii. Ale na Kili zaczyna wchodzić dopiero dzień po nas, wybrała inna trasę, 8-mio dniową i już bierze diuramid. Po czasie dowiadujemy się, że Kili zdobyła, a lek bardzo jej to ułatwił, bo samopoczucie miała do końca całkiem dobre.
Ostatnia noc na nizinach, ostatnia w łóżku, ostatnia w cieple - śpimy więc wszyscy jak kamień.