Dzień znowu zaczynamy od uczty zaserwowanej przez Waltera. To niewiarygodne, jakie pyszności wyczarowuje z kilku warzyw. Zdecydowanie to nasz ulubiony afrykański kucharz!
Dziś udajemy się do Krateru Ngorongoro, który jest Parkiem Krajobrazowym. Mamy nadzieję zobaczyć tu wielką afrykańską piątkę, bo nie udało się jej całej zobaczyć wczoraj, a więc: słonia, nosorożca, lwa, bawoła i lamparta. Wczoraj widzieliśmy tylko słonie, lwa i bawoły. Ali mówi, że do piątki zaliczane są zwierzęta, które na wypadek ataku nie bronią się, ale stają do walki - dlatego są "wielkie". Przez to praktycznie nie mają naturalnych wrogów (z wyłączeniem człowieka oczywiście).
Do Ngorongoro znów jedziemy blisko 3 godziny. Jest to niesamowite miejsce - dawny krater wulkanu, który został porośnięty roślinnością i zasiedlony przez setki tysięcy zwierząt robi wrażenie już przy wjeździe na teren parku. Stojąc na obrzeżach krateru widzimy cały teren o średnicy 20km x 20km z góry i właściwie od razu się w Ngorongoro zakochujemy. Wjazd utrudniają nam stada pawianów siedzących na drodze, a po ich minięciu zjeżdżamy stromym zboczem krateru długo w dół, mijając po drodze domki Masajów, którym pozwolono się osiedlać na terenie parków, bo nie niszczą przyrody. Nie uprawiają ziemi, zajmują się tylko wypasem bydła, a im więcej bydła ma Masaj, za tym bogatszego uchodzi. Nie mają więc w domach prądu, często wody, za ubranie służy im kawałek materiału w charakterystyczną kratę, a dzieci w większości nie chodzą do szkoły. Ale mają spore stada sporych, wychudłych jak oni sami krów.
Jeszcze nie zjechaliśmy na poziom krateru, a już wypatrzyliśmy lwicę. Ali zatrzymał samochód, żebyśmy mogli się jej przyjrzeć. Potem było już tylko lepiej.
Ngorongoro jest jedną, otwartą, przepiękną przestrzenią, po której przechadzają się ogromne stada zwierząt. Tu nie trzeba żadnego wypatrywać, wszystkie są doskonale widoczne i bez strachu pasą się w pobliżu dróg. Już na początku poza "standardowymi" osobnikami widzimy np śpiącą, leżącą, młodą zebrę (starsze śpią na stojąco, ale młodzież potrzebuje więcej snu), czy bawolicę z młodym zaraz po porodzie, ciągnącą za sobą jeszcze łożysko. Do tego wszędzie przepiękne ptaki, majestatycznie stąpające słonie i całe mnóstwo innych zwierząt. Znów godzinami jeździmy po parku, robiąc w połowie dnia przerwę na posiłek, podczas której małe kolorowe ptaszki co chwile wlatują nam do samochodu. Przy tym pogodę najpierw mamy bardzo słoneczną, potem pojawiają się chmury, aż w końcu zbiera się na burzę - a zmieniające się światło w połączeniu z niesamowitą zielenią krateru i czerwienią ziemi ukazuje naszym oczom prawdziwy spektakl kolorów.
W końcu Ali przez radio dostaje wiadomość, że w jednym miejscu można zobaczyć nosorożca. Jedziemy tam natychmiast i zastajemy na miejscu już mnóstwo innych samochodów. To dlatego, że w całym parku są raptem 3 osobniki, w dodatku to gatunek na wymarciu, więc naprawdę ciężko nosorożce spotkać. Muszę przyznać, że to ogromne zwierzę - nie chciałabym mu stanąć na drodze. Jak zaczyna biec, to wszystkie inne zwierzaki usuwają mu się z drogi.
Kawałek dalej napotykamy taplające się w stawie hipopotamy. Co chwilę przewracają się na plecy, dla lepszego nawilżenia i chłodzenia, pokazując nam swoje różowe brzuchy. W tym miejscu Grzesiek robi najpiękniejsze zdjęcia na całym safari - samotnego słonia przemierzającego równinę, nad którym leci stado białych ptaków, a granatowe burzowe niebo sprawia, że całość wygląda jak obraz, a nie jak rzeczywistość.
Ngorongoro jest przepiękne - to zdecydowanie nasz numer 1 tanzańskiego safari!
Deszcz łapie nas tylko na chwilę już jak wyjeżdżamy po wielu godzinach z krateru, zaraz po tym jak udaje nam się z daleka zaobserwować stado polujących lwów. Jazda pod górę jest tak stroma, że bez porządnego auta 4x4 nie jest się w stanie pokonać trasy. Próbujemy jeszcze w drzewach wypatrzeć lamparta, bo to ostatni z "piątki", którego nie widzieliśmy. Niestety się nie udaje - lamparty podobno wolą trzymać się gęstwiny drzew niż otwartych przestrzeni, stąd ciężko je wypatrzeć.
Zmęczeni fizycznie, ale zrelaksowani psychicznie, z przewianą głową wracamy do hotelu - na kolejną Walterową ucztę.