Bilety do Jordanii kupiliśmy dość spontanicznie. Magda wysłała nam wiadomość, że w promocji są bilety. Kilka minut zajęło nam dogadanie się z Magdą i Kasią co do daty i już wiedzieliśmy, gdzie spędzimy jeden z listopadowych tygodni.
Bardzo szybko pojawiło się też założenie, że bierzemy ze sobą namioty i będziemy spać pod chmurką gdzie tylko się da.
Potem pojawił się lekki niepokój. Hamas zaatakował Izrael, a Izrael w odpowiedzi zrównał z ziemią Strefę Gazy. Eskalacja konfliktu doprowadziła do ostrych walk między Izraelczykami i Palestyńczykami. Zbłąkana rakieta, która spadła na jeden z egipskich kurortów wywołała niemały niepokój w krajach sąsiadujących z Izraelem i Palestyną oraz doprowadziła do drastycznego spadku ilości podróżujących do tych krajów turystów.
Jednym z nich jest Jordania.
Śledziliśmy sytuację na bieżąco - na stronie MSZ, na rządowych stronach jordańskich oraz w internecie. Nie było komunikatów ostrzegających przed podróżą do Jordanii, w sumie sytuacja nie odbiegała od tej w Polsce, gdzie za granicą toczy się wojna Ukrainy z Rosją. Podjęliśmy więc decyzję, że lecimy.
I był to świetny ruch. Turystów było w Jordanii naprawdę niewielu - mniej niż pół samolotu pasażerów leciało naszym lotem. Na miejscu też turystów spotykaliśmy sporadycznie. Nawet w Petrze, co jest niespotykane, bo zazwyczaj są tam dzikie tłumy od bladego świtu.
Pogodę mieliśmy też idealną - od 25 stopni na początku wyjazdu, do 30 przez ostatnie dni, gdy już byliśmy nad Morzem Martwym.
Można więc powiedzieć, że polecieliśmy do Jordanii w idealnym czasie.