Petry nikomu reklamować nie trzeba.
Zabytek z czołówki Światowego Dziedzictwa Unesco, wybrany jako jeden z siedmiu współczesnych cudów świata.
Ruiny skalnego miasta Nabatejczyków z okresu III-I wieku p.n.e., do którego prowadzi droga przez wąwóz As-Siq, w którym monumentalne budowle wykuto w różowym piaskowcu. Cudo!
Petra zmienia barwy w ciągu dnia ze względu na światło, które na nią pada. Jesteśmy więc przy kasie biletowej przed 8:00 rano (choć poleca się tu być już o 6:00). Bilety do tanich nie należą, to najdroższa atrakcja w całej Jordanii, ale zdecydowanie warto choć raz w życiu Petrę zwiedzić. Można kupić bilet na 1,2 lub 3 dni - my kupujemy na jeden, bo wiemy, że jesteśmy w stanie obejść w ciągu dnia wszystkie interesujące nas punkty. Czeka nas tutaj ponad 20 km tras prowadzących do różnych budowli i punktów widokowych.
Po przejściu wąwozem 1,5 km pierwszą atrakcją jaka się ukazuje naszym oczom jest słynny Skarbiec. Wygląda wspaniale, wyrzeźbiony w różowej skale i otoczony piaskiem o takim samym kolorze.
Spędzamy przy nim dłuższą chwilę, próbując nacieszyć oczy.
Przy Skarbcu znajduje się ścieżka prowadząca na jeden z punktów widokowych, z których można zobaczyć Skarbiec z góry. Ale lokalsi nie pozwalają na nią wejść bez swojego przewodnika, za którego trzeba suto zapłacić. Typowe naciąganie, na które nie dajemy się nabrać.
Idziemy dalej Ulicą Fasad, przy której stoją 44 grobowce wykute w 4 rzędach. Za zakrętem dolina się rozszerza, napotykamy grupę osłów oraz koni, a także stragany oraz prowizoryczne kawiarnie sklecone w cieniu kolejnych grobowców. Przysiadamy na moment, kupujemy kawę i rozglądamy się po otaczających nas budowlach. Odpędzamy też kilka kotków, które są wyjątkowo śmiałe, wchodzą nam na kolana, próbują wyciągnąć coś z plecaka i ewidentnie czekają aż rzucimy im coś do jedzenia.
Z tego punktu idziemy na prawo od drogi idącej przez wąwóz, przez mostek po skałach w górę. Znajdujemy tu wykute w skałach pomieszczenia gdzie nawet teraz sypiają beduini, mają tam rozłożone koce. Mamy też stąd widok na całą okolicę, w tym amfiteatr po drugiej stronie drogi, również wykuty w skale.
Wracamy na główną drogę, odbijamy na prawo i podchodzimy w górę pod kolejne grobowce królewskie: Grobowiec Urny, Grobowiec Jedwabny, Grobowiec Koryncki i Grobowiec Pałacowy. Każdy z nich robi ogromne wrażenie. Mamy widoki na dolinę i spore szczęście, bo ta część Petry jest ciągle w cieniu, a słońce już mocno przygrzewa. Za grobowcami skręcamy w prawo i idziemy w górę po schodach. Na samej górze mijamy samotnego osła na skale (nie gwarantuję że jeszcze tam będzie jak pojedziecie), kilka bazarów, dalej budkę strażników i idziemy dalej wąską, wydeptaną, na wpół dziką ścieżką, aż do miejsca które jest punktem widokowym na Skarbiec. Musimy się przedrzeć przez jakieś druty tarasujące wejście na skałę, ale widok stąd mamy przedni - widzimy w dole po lewej cały Skarbiec z góry. Oczywiście odbywa się tu obowiązkowa sesja zdjęciowa.
Wracamy na główny szlak, na Ulicę Kolumnową, gdzie znajdują się pozostałości Wielkiej Świątyni, a za nią jest kolejna starożytna świątynia.
Idziemy dalej do miejsca gdzie kończy się dolina, a zaczyna wspinaczka po skałach. Szlak jest dobrze widoczny, ścieżka pnie się w górę prowadząc nas pomiędzy skałami, przez beduińskie sklepiki, w górę i w górę przez około godzinę, aż do największej budowli Petry: Klasztoru Ad-Dajr. Ta fasada jest większa niż słynny Skarbiec, robi na nas również większe wrażenie, a w dodatku znajduje się na bardziej otwartym terenie, więc można go obejrzeć z wielu perspektyw.
Również tu są jakieś kramiki, więc siadamy w cieniu, bo słońce grzeje niemiłosiernie, kupujemy falafele, jakąś pitę i zjadamy pyszny lunch z widokiem na różowy klasztor.
Mamy niesamowitego farta - turystów jest mało teraz nawet w Petrze. Zazwyczaj więc spotkać tu można tłumy. Tymczasem obecnie ludzi jest niewiele, swobodnie wszędzie się poruszamy, przy wielu atrakcjach jesteśmy jedynymi turystami. Myślę, że lepiej nie mogliśmy trafić.
Po dłuższym odpoczynku wracamy tą samą drogą z tym, że w dół - wiadomo - idzie się znacznie przyjemniej i szybciej.
W Dolinie Petry zwiedzamy jeszcze kilka obiektów, które znajdują się po przeciwnej stronie niż amfiteatr (swoją drogą lepiej go oglądać z góry, bo z dołu nie robi wrażenia): kościół bizantyjski z dobrze zachowanymi mozaikami i Świątynię Skrzydlatego Lwa.
Wracając w stronę Skarbca oglądamy pamiątki na straganach. Udaje mi się wytargować bardzo korzystną cenę za metalowy garczek do parzenia kawy, ale to chyba najbardziej intensywne targowanie w moim życiu.
Wracamy do naszego mieszkania żeby się odświeżyć, trochę odpocząć, coś zjeść i wracamy na 20:30 do Petry na nocny spektakl. Odbywają się one co drugi dzień i są dodatkowo płatne. Słyszeliśmy na ich temat różne opinie, od piania z zachwytu, aż do narzekania że to kicz i komercha. Chcemy jednak wyrobić sobie swoje zdanie. Jest też szansa, że jesteśmy w Petrze pierwszy i ostatni raz w życiu, więc może to być jedyna okazja żeby taki spektakl zobaczyć.
Trasę przez wąwóz Al-Siq musimy przejść ponownie. Tym razem, ponieważ już jest całkiem ciemno, wzdłuż drogi pozapalano setki, a może tysiące lampionów. Czołówki jednak nam się trochę przydają.
Nogi bolą nas po dzisiejszym zwiedzaniu bardzo, ale szybkim tempem docieramy pod Skarbiec. Tutaj lampiony są zapalone w kilku rzędach pod Skarbcem, a także pomiędzy rzędami rozłożonych mat i krzesełek do siedzenia.
Jakiś lokals prowadzi nas na wyznaczone miejsce, ale potem zmieniamy je 2 razy, żeby znaleźć się jak najbliżej Skarbca. Około 21:00 zaczyna się spektakl polegający na tym, że jakiś beduin gra na lokalnym, bardzo prostym instrumencie, po nim ktoś inny coś śpiewa, potem znowu ktoś coś gra. W międzyczasie Skarbiec podświetlony przez kolorowe halogeny co chwilę zmienia swój kolor: z czerwonego na żółty, potem różowy, niebieski, zielony itd. Niestety grana muzyka w żaden sposób nas nie urzeka - brzmi to tak, jakby ktoś grał patykiem na jednej strunie. Piosenki też są mało interesujące. A te różowe halogeny - no cóż, nie skomentuję. Cały spektakl trwa może pół godziny i stwierdzamy, że jednak nie jest wart swojej ceny.
Wracamy trochę rozczarowani z całym tłumem, przez ciemności. Nogami ledwo włóczę, bo dzień był intensywny i w dodatku gorący, ale udało nam się zobaczyć wszystkie miejsca w Petrze, które nas interesowały. Te obrazy zostaną z nami na długo.