20.12.2008
Do Luang Prapang docieramy po pelnej przygod, drogiej czesci rejsu.
Wyruszylismy z Pak Benk kolo 10.00. Ale w polowie drogi, gdzies na srodku Mekongu psuje sie nam ster lodzi, a dokladnie odpada z niego jedno skrzydlo. Sternik sie zorientowal jak chcial wyminac skaly na srodku rzeki, ktorych jest tu mnoswto, a nasz slowboat dalej plynal prosto na kamienie. Jednak w pore sie zatrzymalismy i przyszlo nam czekac 2h na srodku rzeki na lodz zastepcza. Wyleglismy wszyscy na skaly, nikt nawet nie myslal o plynieciu do brzegu, bo Mekong jest bardzo rwacy i mulisty, a wiec zolto-bury, nie widac dna i nie wiadomo jak jest gleboko. Nowa lodz nas chwilke holowala, potem sie na nia przesiadlismy, jednak zajelo to troche czasu. W zwiazku z tym docieramy do Luang Prabang pozno w nocy. Plyniemy w totalnych ciemnosciach, a lodz nie ma swiatel. Latarki niewiele pomagaja, oswietlaja male kolko wody zaraz przed nami, wiec nie wiedac skal. W ogole niczego nie widac! No, moze poza milionem gwiazd i ksiezycem w pelni. W Azji jest zawsze ksiezyc w pelni... Ukladamy juz w glowach plan ewakuacyjny na wypadek gdyby przydarzylo nam sie to co Titanikowi, co ratowac a czego nie (ratujemy kase, paszporty i aparaty. Reszta moze pojsc na dno :)). Na szczescie docieramy do Luang Prabang bez uszczerbku, juz po 20.00 (Zachod slonca jest w Azji o tej porze roku zaraz po 18.00).
Miasto jest bardziej cywilizowane niz sie spodziewalismy, zwlaszcza jego turystyczna czesc. Wszedzie turysci, restauracje, kafejki internetowe i biura organizujace wycieczki. Bardzo fajne widoki, swiatynie i polozenie. Dziewczynki maja dostep do wiekszej ilosci bagietek :)
21.12.2008
Zwiedzamy miasto wpisane na Liste Swiatowego Dziedzictwa Unesco. Zaskakuje nas fakt pobierania oplat wstepu w kazdym miejscu, np: na bambusowych mostach, przy wszystkich swiatyniach, przy wejsciu na gore widokowa... Prawdziwe zycie toczy sie z dala od centrum turystycznego. Juz na drugim brzegu rzeki sa domki tylko z bambusa i czuc inna atmosfere- rozbiegane dzieciaki bez butow, kobiety robiace pranie w strumykach, mnisi spiewajacy swoje modlitwy... Ludzie jednak nie sa tak usmiechnieci i otwarci jak w Tajlandi. Zwiedzamy Palac Krolewski, wchodzimy na gore widokowa, idziemy do Watu wpisanego na liste Unesco (przepiekny, trafiamy akurat na wieczorna modlitwe mnichow, ktora rozpoczyna sie od bicia w gongi), zagladamy do pozostalych swiatyn. Wszedzie jest fantastycznie. Wieczorem idziemy tez na nocny market, tworzony przez Laotanczykow ktorzy po prostu rozkladaja swoje stragany na glownej ulicy, pozostawiajac tylko waskie sciezki do przejscia miedzy nimi. Na markecie mozna kupic doslownie wszystko. Zaopatrujemy sie tu w cala mase pamiatek, kupujemy tez na kolacje 'bufet' za 5 tys kipow, czyli ladujesz na talerz ile chcesz sposrod rzeczy umieszczonych na stoisku. Mamy wiec serek tofu, ananasy, ryz i makaron w roznych odmianch i zielenine, ze szpinakiem na czele. Pycha!
22.12.2008
Wstajemy wczesnie rano by zdazyc na karmnienie michow. Skoro swit mnisi wyruszja przy wtorze gongow z klasztorow i w ciszy, boso przemierzaja glowna ulice zaopatrzeni w naczynia na dary (ryz, owoce) od ludzi. Pierwotnie ten zwyczaj byl bardzo szanowany. Niestety dzisiaj rano wszyscy poczulismy niesmak i przekonalismy sie jak bardzo turysci deptaja ta tradycje. Nieliczni faktycznie przychodza ofiarowac jedzenie, a rezta rozpycha sie i "strzela" kolejna fotke michowi z kilku centynetrow. Przykre... Jednak widok jest niesamowity. Maja tu nowicjaty, wiec najwiecej jest mlodych mnichow, ale w sumie mijaja nas setki odzianych w pomaranczowe szaty mnichow. Ida glowna ulica miasta, jaskrawe punkciki ciagna sie az po horyzont!
Wloczymy sie dzisiaj po miescie, zapuszczamy sie w tereny gdzie juz nie spotykamy turystow, za to widac zwykle codzienne zycie laotanczykow. Idziemy prawie pod zlota stupe, ktra widac z punktu widokowego, przechodzimy przez jedyny zelazny most w okolicy, po ktorym pedza tysiace skuterow (przy okazji widzimy jak jeden z nich wpada w poslizg...), docieramy do swiatyni, kolo ktorej mnisi podspiewuja sobie jakie laotanskie hity muzyki pop, przygrywajac melodia z komorki, spacerujemy po osiedlu bambusowych chatek, przechodzimy przez bambusowy most spinajacy brzegi rzeki, ktora przeplywa na tylach Luang Prabang.
Kupililismy takze bilety na jutrzejszy rejs do Nong Kiaw (125tys kipow os.) oraz bilety na lot z Vientiane do Hanoi (156$ os).