Dostajemy sie jako pierwsi na nasz slowboat. Mieismy wyplynac o 10.00, zamiast tego wyplywamy o 12.00, bo sternicy czekaja na turystow probujac wwcisnac na lodz maksymalna ilosc ludzi. Wszyscy sa wkurzeni tym czekaniem, my jeszcze tez zapominamy ze w Azji pojecie czasu i robienia czegos zgodnie z rozkladem jest bardzo luzno traktowane. Lodka jest przepelnona, ludzie siedza na ziemi, w koncu przy probie doladowania jej kolejna grupa wszyscy sie buntuja i zmuszaja sternikow do podstawienia drrugiej lodzi. Uff, na naszej zostaje "tylko" jkies 120 osob. Czeka nas 7 godzin rejsu, jest strasznie zimno, wiec opatulamy sie spiworami. Tylek cierpnie na drewnianych laweczkach - dobrze ze zajelismy sobie dwa z czterech foteli przymocowanych na koncu lodzi. Co prawda sa one blisko silnika, ale halas wcale nie jest taki straszny jak opisuja przewodniki - da sie wytrzymac. Na brzegach mozna zobaczyc wioski z bambusowymi chatami i licznych rybakow. Widoki sa przepiekne, wzgorza, palmy, mae plaze, skaly sterczace posrodku rzeki - Laos jest fantastyczny! Prawie o zmroku docieramy do Pak Beng gdzie spedzamy noc (20000 kipow od os). Wioska jest nieduza, polozona w malowniczym miejscu, na zboczu gory, otoczona dzungla. Juz z dala widzimy jej swiatla. Prad czerpany jest z generatorow i generalnie jest wylaczany o 22.00, wody cieplej nie ma wcale, tylko zimna podgrzewa sie w kociolkach na ognisku. Dzieki temu po kapieli wszyscy pachniemy wedzonka :) Kupujemy w koncu wymarzone bagietki - po dwoch tygodniach pobytu w Tajlandii mamy dostep do warzyw i pieczywa, ha! Dzis na kolacje bedzie cos innego niz ryz...