27.11
Wyjezdzamy o 6.30 z Luang Prabang autobusem (110tys K) do Vientiane. Ma jechac 9 godzin - jedzie 11,5. Rany - to juz z Moskwy do Bangkoku krocej lecielismy! Ale droga jest fantastyczna - caly czas jedziemy zboczami gor, serpentynami, nad brzegiem przepasci, mijajac zbocza porosniete dzungla, owite w chmury. Jestesmy zachwyceni - to jedne z najpiekniejszych widokow jakie w zyciu widzielismy! Warto tu kiedys wrocic i przejechac ta trase motorem :) Droga jest dosc niebezpieczna, ale kierowca jedzie ostroznie. Po drodze mijamy kilka wypadkow, w tym autobus w rowie. No coz - ta trasa czasem jest pokryta asfaltem, a czasem nie...A ze troche momentami pada, to jest blotnisto i slisko. Dojezdzamy do Vientiane wieczor, jest juz ciemno. Wszystkie hostele pelne. W koncu znajdujemy jeden, w ktorym czujemy sie prawie jak w hotelu (93tys K za pokoj dwuosobowy, ale lozka sa tak wielkie, ze wchodzimy tam w czworke). Jest to Santinosouk - zaraz kolo Muzeum Narodowego, naprzeciwko Palacu Kultury. Niezla miejscowka ;) Po zalokowaniu idziemy na wieczorny spacer - na ulicy kupujemy nalesniki z bananami na kolacje i platamy sie nad brzegiem rzeki. Wracajac natykamy sie przed Palacem Kultury na Final Czegos 2008 - tyle potrafimy przeczytac na plakatach, reszta jest po laotansku - to cos co jest polaczeniem naszego Idola z wyborami Miss. Nooo - troche tak zwanej kultury czyli sluchamy laotanskiego disco (spiewane z playbacku ) i rocka (na zywo, 25 stopni ciepla ale kolesie w futrach) - mamy niezly ubaw :)
28.12
W Vientiane nie ma za wiele do ogladania - pomimo ze to stolica. Dlatego jak juz zwleklismy sie z lozek, to po prostu powloczylismy sie po centrum. Poszlismy do Muzeum Narodowego, na laotanska kawe do jednej z knajpek nad rzeka (ktora bardziej przypomina nasza czekolade pitna) oraz shake'a z papay'i, a wieczorkiem zobaczyc czarna stupe oraz luk triumfalny - zreszta przepiekny. Kolo luku jest tez swietna fontanna, ktora pompuje wode w rozny sposob w rytm puszczanej z glosnikow muzyki. Super widok - zwlaszcza o zachodzie slonca.
Teraz wybieramy sie na kolacje do jednej z licznych tu restauracyjek na to czego Grzesiu pragnie w tym momencie najbardziej - kupe miesa :)
Jutro zegnamy Laos - lecimy do Hanoi, stolicy Wietnamu. Wybralismy opcje lotu, poniewaz przejazd autobusem zajmuje prawie 3 dni. Niby niedaleko - ale czas przejazdu nie zdziwi nikogo, kto widzial tutejsze drogi wijace sie serpentynami po zboczach gorskich, pokryte pylem i blotem zamiast asfaltem. A wiekszosc autobusow liczy sobie chyba wiecej wiosen niz my. Coz - taki juz urok Laosu. Zal bedzie wyjezdzac!