02.01.
Zatoka Ha Long Bay jest uznawana za najpiekniejsze miejsce w Wietnami. Nie bez powodu.
Wykupilismy sobie (za 28$) dwudniowa wycieczke i to chyba bylo za krotko.
Po 3h jazdy z hotelu dojechalismy do Ha Long i wsiedlismy na jeden z tych starych, drewnianych statkow, z restauracja na dole i tarasem do spacerow na dachu, ktore wygladaja jak z bajki. Na lodzi w sumie jest ok 20 osob, szybko sie integrujemy. Pogoda nam dopisala - jest wietrznie, ale niebo tylko troszke przychmurzone, slonce swieci. Jak na wietnamska zime - calkiem cieplo.
Rejs zaczynamy od wizyty w jaskini: najpiekniejszej w jakiej bylismy do tej pory w Azji, najlepiej przygotowanej dla turystow i jedynej oswietlonej. Chodzimy okolo godziny oznaczonymi sciezkami wsrod wapiennych naciekow skalnych, sluchajac opowiadan przewodnika.
Potem czeka nas juz tylko rejs. Plyniemy, plyniemy i plyniemy... Wsrod wystrzelajacych prosto z morza skal, wsrod wiosek na wodzie, mijajac inne statki, pod bekitnym dachem nieba. Najpierw strzelamy zdjecia jak szaeni, potem juz tylko podziwiamy widoki. Podplywja do nas kobiety na lodziach sprzedajace tropikalne owoce, widzimy rybakow zarzucajacych sieci, zza kazdego nastepnego zakretu wunurzaja sie kolejne, jeszcze piekniejsze sklaly. Probujemy chlonac kazda chwile. I tak od rana do zachodu, a po zmroku podziwiamy jeszcze swiatla innych statkow lawirujacych posrod skal po zatoce. Ksiezyc swieci tak mocno, ze skaly wyraznie odcinaja sie na tle nieba. Pelnia. Tu zawsze jest pelnia... Spimy na statku, w pachnacych drewnem kajutach, przy wtorze fal kolyszacych nas do snu.
03.01
Wstajemy o 6.00 rano i jeszcze przed sniadaniem wskakujemy do kajakow. Ta atrakcje mielismy zaliczyc wczoraj, ale bylo juz za pozno gdy przyplynelismy w miejsce postoju kajakow. Za to zaczynamy aktywnie dzisiejszy dzien i wczesnym rankiem, wsrod lekkiej mgly plywamy posrod skal. Wiosla sa ciezkie, a prady w zatoce spore, wiec troche musimy sie nameczyc zeby doplynac tam gdzie chcemy. Zmachani wracamy na sniadanie. Ryz, owoce morza i owoce tropikalne. Tym razem z nowosci jemy squidy (po naszemu to chyba kalmary) i gujawe oraz jakies smieszne ryby.
Potem powinnismy jeszcze przez kilka godzin zeglowac, ale zaloga naszej lodzi - jak to Wietnamczycy - ma to gleboko gdzies, rozklada sie na lawach w restauracji na statku i zasypia. Dopiero po sporej awanturze odpalaja silnik, jednak zamiast plynac w inne miejsce zatoki kieruja statek powoli do portu. No coz - pracowitosc i kreatywnosc to nie sa mocne strony Wietnamczykow. Trzeba do tego przywyknac. Wiekszosc z nich ma bardzo ograniczone myslenie, nie wiedza jeszcze co to dbanie o klienta. Niestety nie mozna o to winic ludzi, ktorzy zazwyczaj nie pokonczyli zadnych szkol, a z angielskich slow potrafia tylko powiedziec 'pay'.
Z malym niedosytem konczymy nasz rejs. Ale chcielibysmy tu wrocic kiedys, podczas lata, a zamiast do kajakow wskoczyc do cieplej wody w zatoce i ponurkowac :)