Wynajęliśmy pokój w hotelu posiadającym pokoje tzw kapsułowe. Pokój to pomieszczenie, które ma może 4x4m, mieści się w nim duże łóżko, toaletka, i kabina prysznicowo-toaletowa. Miejsca jest tak mało, że ciężko koło siebie przejść, więc rano z chęcią wychodzimy na zewnątrz. Idziemy na plażę, która jest może 300m od hotelu.
Wczoraj wieczór byliśmy tu podczas odpływu, może było spokojne, a na mokrym piasku dzieciaki grały w piłkę. Dziś widać, jak silne są tu prądy i wysokie fale - jest to raj dla surferów, ale absolutnie nie ma tu warunków do pływania dla dzieci. Jeszcze przed 10:00 ratownicy wywieszają czerwoną flagę i widzimy 2 akcje jak motorówką płyną po surfera, którego może pociągnęło zbyt daleko od brzegu. Ale tak naprawdę to, jak silne są tu prądy, widzimy dopiero, jak idąc brzegiem morza, po wilgotnym pisaku, w pewnym momencie przychodzi taka fala, że zwala Lilę z nóg i wciąga do wody. Lila z wrzaskiem totalnie mokra uciekła morzu, zostawiając w nim klapka. Rozgoryczona, bez buta, bo przecież ona tylko wypatrywała na suchym piasku muszelek i krabów, uspokoiła się dopiero, jak udało nam się wyłowić jej klapka. Ale już od teraz szliśmy jeszcze dalej od wody.
Przeszliśmy spory kawał plaży, ale Lila byłą taką atrakcją turystyczną (wiadomo: jasnooka blondynka), że każdy chciał z nią robić zdjęcia, a w pewnym momencie pewna grupa dzieci w wieku szkolnym wręcz ją wciągnęła między siebie by porobić sobie z nią selfie. Skręciliśmy więc w stronę miasta w jakąś boczną uliczkę, gdzie było mniej ludzi. Troszkę powałęsaliśmy się po zakamarkach Kuty, kupiliśmy kilka pamiątek i poszliśmy na przepyszny obiad. Hitem kulinarnym Indonezji jest wg mnie sok z guavy (różowej). Żaden inny owoc tak nie smakuje i jeszcze nigdzie w Azji nie piłam tego soku - a jest fantastyczny! Polecam wszystkim.
Wczesnym popołudniem wróciliśmy do hotelu na szybki prysznic i już trzeba było łapać taksówkę na lotnisko.
Widzieliśmy wczoraj, jak koszmarne korki są w Kucie, więc wyjechaliśmy dużo wcześniej, żeby się nie spóźnić na samolot. I dobrze zrobiliśmy.
Wracamy do Singapuru, do innego całkiem świata...