Zwiedzanie zaczęliśmy z samego rana, gdyż wypad miał być z założenia krótki, lecz owocny.
"Zwiedzanie" to dość górnolotne określenie jak na miejsce tych rozmiarów... Po prostu przespacerowaliśmy się uliczkami w centrum Tokaja, zaglądnęliśmy do kościoła stojącego na ryneczku, znaleźliśmy kilka piwnic winnych gorąco zachęcających przechodniów do ich odwiedzenia. Jednak owo odwiedzanie zaczęliśmy od Piwnic Rakoczego (Rákóczi Pince) wybudowanych w XV wieku. Znajduje się tu największe podziemne pomieszczenie spośród wszystkich piwnic winiarskich na Węgrzech. Wydrążona w wulkanicznej skale Sala Rycerska mierzy 28 metrów długości, 10 metrów szerokości i 5 metrów wysokości. To właśnie tam rozpoczyna się zwiedzanie piwnic, okraszone barwnymi opowieściami na temat sposobów wytwarzania win, połączone z degustacją.
Wejście do piwnic jest płatne, można wykupić 3 różne pakiety, w zależności od zestawu win, które się degustuje. Dzieci zamiast wina dostają sok winogronowy w kieliszku, więc czują się takimi samymi degustatorami jak dorośli :) Do tego w ramach przekąski podawane są pogacsa - węgierskie bułeczki, u nas znane pod nazwą "pogacze". Samo zwiedzanie trwa około 1,5 godziny, i obejmuje m.in. historię winiarstwa na Węgrzech, zaznajomienie się z maszynami do wytwarzania win, rzut okiem na skład win w piwnicach (bezpośredniego dostępu strzeże tam krata z grubą kłódką) oraz degustację win - od najsłabszego do najmocniejszego, najsłodszego i najbardziej esencjonalnego. Zdecydowanie polecamy!!!
Rozsmakowani, w dobrych humorach i zaopatrzeni w wina z najlepszych roczników, wyszliśmy z chłodnej piwnicy wprost na nagrzany słońcem główny plac miasta. Złapał nas głód, więc poszliśmy wprost do pobliskiej restauracji ( a daleko nie było, więc doszliśmy w miarę prosto ;) ). Na obiad zjedliśmy lokalne przysmaki i ruszyliśmy dalej. Czyli jakieś 20m dalej, na ławki stojące przy placu. Jako, że do obiadu również podane było wino, potrzebowaliśmy krótkiej przerwy, by w słońcu nabrać sił na dalsze zwiedzanie. Prawie posnęliśmy na tych ławkach - leniwy, spokojny klimat Tokaja zdecydowanie nam się udzielił.
Po chwili ruszyliśmy do kolejnej piwniczki, zlokalizowanej w uliczce nad kościołem. To było już jednak tylko małe pomieszczenie, z kilkoma ławami i ladą, przy której można kupić wina. Zdecydowanie mniej klimatyczne, i wina również trochę słabszej jakości.
Postanowiliśmy więc jeszcze raz spróbować szczęścia i udaliśmy się do trzeciej piwnicy, a właściwie lokalu w budynku na przeciwko, który znajdował się "na piętrze" i miał uroczy ogródek. Trochę zdziwiła nas tam dostępność czerwonego wina, bo w Tokaju wytwarza się tylko białe.
Robiło się późne popołudnie więc udaliśmy się na spacer uliczkami miasta. Odkryliśmy kilka ciekawych sklepów (z pamiątkami i winem - a jakże), w których postanowiliśmy się zaopatrzyć nazajutrz przed wyjazdem. Potem poszliśmy w stronę rzeki, by nacieszyć się lokalnym klimatem.
Turystów wielu nie było, ale i tak stanowili znacznie liczniejszą grupę na ulicach niż mieszkańcy. Wybrukowana starówka przechodzi tam w asfaltową ulicę biegnącą przez miasto, wzdłuż rzeki, wzdłuż której zbudowane są małe urocze kamieniczki. Napotkaliśmy po drodze kipera wyglądającego z okna i kilka innych lokalnych ciekawostek :)
Na koniec, skuszeni dobrą opinią lokalnie poławianych ryb, poszliśmy na kolację w której owe ryby serwowano. I nie zawiedliśmy się - dania były pyszne i duże. Zdecydowanie warto spróbować!