Þingvellir National Park jest miejscem niesamowitym - położonym u brzegu największego jeziora Islandii: Þingvallavatn (mijamy je jadąc do parku; zjeżdżamy ze wzniesienia, a całe jezioro widać pięknie w dole), a do tego na styku dwóch płyt tektonicznych: euroazjatyckiej i północnoamerykańskiej. W tym miejscu można więc stanąć jednocześnie na dwóch kontynentach: Eurazji i Ameryce. Taka okazja nie zdarza się często, więc ją wykorzystujemy.
Park jest rozległy i już przy samym wejściu płyty tektoniczne są rozdzielone, ale układają się tak blisko siebie, że można stanąć na obydwu okrakiem. Dalej wgłąb parku prowadzi trasa, która wiedzie pomiędzy - co roku coraz bardziej rozchodzącymi się - płytami, ale prowadzi również do jeziorka, starego kościółka, na punkt widokowy i pod wodospad. Jest tu uroczo. Spokojnie można w parku spędzić kilka godzin.
Ja spaceruję wzdłuż całej trasy około dwóch godzin, jest słonecznie i cudnie. Obchodzę wszystko co się da i nacieszyć się nie mogę, że po lewej mam Europę a po prawej Amerykę. A ja sobie pomykam między nimi, jak prawdziwa kosmopolitka ;)
Widoki na rzekę i jezioro są urzekające i znowu ta jaskrawa zieleń - będzie mi jej brakować w Polsce, gdy wrócę w środku upalnego lata.
Nie dość, że park jest wielką atrakcją, to można tu spokojnie usiąść potem na kawę czy posiłek.Nawet ubikacje tutaj są przemyślane - ściana na której zamontowane są umywalki jest szklana, dzięki czemu myjąc ręce lub stojąc w kolejce podziwia się piękne widoki.
W Islandii naprawdę wszystko jest na wysokim poziomie.