Na koniec dnia jedziemy zobaczyć Kerið. Jest to jezioro wypełniające krater wygasłego wulkanu Grimsnes. Krater nie jest wysoki, spokojnie można na niego wejść i obejść dookoła, podziwiając jezioro z różnych perspektyw. Co zresztą gorąco polecam, bo światło padające na wodę pod różnymi kątami sprawia, że jezioro z każdej strony wygląda inaczej, ma inny odcień.
Nie tylko obchodzę jezioro dookoła idąc po krawędzi krateru, ale i schodzę do krateru, do wody. W dół prowadzą schodki. W jeziorze jest ławka - teraz zatopiona do połowy. Być może w lecie, jak część wody wyparowuje, jest dostępna i można na niej usiąść - nie wiem. Druga opcja jest taka, że ławka kiedyś stała na brzegu i ktoś ją po prostu wrzucił do wody. Jezioro w zimie jest zamarznięte i można po nim chodzić.
Teraz siadam tylko z boku na kamieniach i spędzam chwilkę z ostatniego wieczora na Islandii siedząc w kraterze wulkanu. Ma to - poza widokiem - jeszcze jedną zaletę. Nie wieje.
Z krawędzi krateru można podziwiać całą okolicę, włącznie z rdzawo-czerwonymi górami. Jakie to pocieszające wiedzieć, że nie wszędzie każdy skrawek wolnego terenu się betonuje (jak w Krakowie) i są jeszcze kraje, które doceniają przestrzeń i naturę.