O Sri Lance zamarzyłam nagle i nieplanowo - gdy zobaczyłam na facebooku film koleżanki (pozdrowienia dla Kasi O.), która tam była i podczas gdy siedziała w knajpce na plaży z morza wyszedł żółw, wszedł pomiędzy stoliki, wykopał dziurę w piasku i złożył jaja. Właściwie musiała to być żółwica, ale to bez znaczenia - od razu pojawiło się we mnie pragnienie, by lecieć na Sri Lankę!
Klimat na Sri Lance jest odpowiedni do podróży cały rok, bo przez część miesięcy pada po jednej stronie wyspy, a po drugiej stronie mamy porę suchą, a potem na odwrót. To dzięki górom przecinającym środek wyspy.
Nam zależało na wyprawie w zimie, aby uciec trochę od pluchy i szarości. Poza tym nie jesteśmy specjalnie przywiązani do tradycji, więc okres świąteczny to dla nas idealny czas na podróże - Lila ma wolne w szkole, a my biorąc kilak dni urlopu mamy dwa tygodnie wolnego.
Szukaliśmy więc biletów nie tyle tanich, co w dogodnym dla nas terminie i o jak najkrótszym czasie lotu. Udało się - 17 godzin z przesiadką. Nieźle, biorąc pod uwagę, że większość lotów obejmowała takie przesiadki, które wydłużały podróż do ponad 24 lub nawet ponad 30 godzin.
W dodatku lecimy z Krakowa - idealnie!