Jak wspominałam w Kaprun byliśmy w lutym 2017, na tydzień.
Miasteczko jest maleńkie, pewnie żyje tylko z narciarzy przyjeżdżających w sezonie na stok, ale ma wystarczającą infrastrukturę by obsłużyć turystów. Można je w pół godziny obejść na nogach i jest stąd blisko do kilku innych stacji narciarskich. W miasteczku jest kilka kawiarenek (znaleźliśmy dwie) i restauracyjek (znaleźliśmy też dwie).
Nie będę opisywać tras, gdyż aktualne mapy i opisy można bez problemu znaleźć w internecie. Skupię się na naszych wrażeniach.
W Kaprun przez stok biegnie trasa niebieska, z alternatywnym czerwonym odcinkiem w górnej części. Samochodem można dojechać aż do połowy stoku, lub tradycyjnie zaparkować przy dolnej stacji. Jest to bardzo fajne miejsce na naukę jazdy, szczególnie dla dzieci. Trasa jest w miarę szeroka, średnio nachylona i prosta. Ani nie za długa jak dla początkujących, ani nie za krótka. By dojechać do górnej stacji mamy dwie przesiadki, więc z początkującymi zawsze można zacząć od niższego poziomu. Generalnie ok, ale nam dość szybko ten stok się znudził. Jeżdżenie przez kilka dni po tej samej trasie jednak nie jest dla nas. Dodatkowo cały czas niebo było dość zachmurzone, a widoki żadne - stok jest otoczony przez drzewa. W dolnej części trasy, po której zjeżdża najwięcej osób, po kilku godzinach były spore muldy - co jest ok przy nartach, ale trochę utrudnia jazdę na snowboardzie.
W kilku restauracyjkach przy stoku można zjeść typowe austriackie jedzenie - pampuchy (kluski), kiełbasy i mięso.