Będąc na snowboardzie we Włoszech za pierwszym jechaliśmy tam i wracaliśmy "na raz", ale 13 godzin bitej jazdy z ciągle natężoną uwagą nas wykończyły.
Kolejnym razem podzieliliśmy więc podróż na dwa etapy, zwłaszcza, że jadąc "tam" wyjeżdżaliśmy w piątek po pracy i nie chcieliśmy w środku nocy docierać na miejsce. Znaleźliśmy więc nocleg w połowie drogi, na jakimś wzgórzu gdzie już prawie nie było dojazdu, w miejscu gdzie zapewne zlatują się czarownice na sabat - ale to już inna historia...
Wracając zarezerwowaliśmy nocleg w Wiedniu i była to świetna decyzja. Bowiem okazało się, że na dzień naszego powrotu przypadała taka zamieć, że autostrady stały w korkach, a zjeżdżając z autostrady przedzieraliśmy się przez zaspy i nieodśnieżone drogi. Dojazd do samego Wiednia zajął nam 11 godzin.
Polecam więc wziąć tą opcję pod uwagę. Znajomi wykorzystali jeszcze wieczór w Wiedniu na małe zwiedzanie, my za to udaliśmy się na sznycel wiedeński (czyli wieprzowy kotlet w cieście) i sernik wiedeński, aby się co nieco zregenerować po tygodniu szaleństw na stokach.
Wyspani i wypoczęci wróciliśmy do Polski następnego ranka.