Z samego rana Grzesiek poszedł na plażę w nadziei, że uda mu się wypatrzyć żółwie, które podobno pojawiają się na niej o wschodzie słońca. Żadnego jednak nie spotkał.
To jeden z dwóch dni zaplanowanych na nasz cały pobyt na Sri Lance, gdzie nigdzie nie jedziemy, ani nie zwiedzamy. To jeden z tych dwóch leniwych dni na plaży.
Wysypiamy się więc do oporu, smarujemy obficie kremem z filtrem i idziemy na plażę, budować zamki z piasku i moczyć się cały dzień w morzu. Plaża nie jest bardzo zatłoczona, a woda jest cieplutka i przejrzysta. Na pływaniu w wodzie i zabawie z falami mijają nam godziny. W południe, gdy słońce naprawdę mocno praży, idziemy do jednej z plażowych knajpek, pod zadaszenie z bambusa i raczymy się naleśnikami z owocami oraz zimnymi sokami (ja) lub shake'ami (Lila i Grzesiek). Po dłuższym czasie wracamy na plażę. Ja wchodzę z Lilą do morza i w pewnym momencie zaczepia nas jakaś polka. Pokazuje nam na mężczyznę stojącego na skale z wodorostami w ręku i mówi, że karmi on żółwia morskiego, żebyśmy tam płynęły.
Idę więc morzem we wskazanym kierunku, ciągnąc za rękę Lilę, która nurkuje pod wodą. I w pewnym momencie staje oko w oko z dużym żółwiem morskim! Wyskakuje z wody jak proca krzycząc: "Tu jest, tu jest, mamo, żółw, żóóóółłłwww!!!" Żółw rzeczywiście jest i śmiga pod wodą, raz za czas podpływając do mężczyzny z wodorostami. Podeszło do niego już kilka osób i radośnie wskazują zwierzaka. W pewnym momencie ten pan podaje Lili garść wodorostów, żeby nakarmiła żółwia. Trochę się boi, że żółw ją ugryzie, bo szczęki ma konkretne, ale w końcu się przełamuje i wyciąga w jego kierunku rękę. No i żółw zjada jej wodorosty z dłoni. No muszę przyznać, że taką atrakcję niecodziennie można dziecku zafundować :) Obserwujemy żółwia do momentu, aż jakaś brytyjska turystka podchodzi ze swoim chłopakiem i kamerą go pro, wkładają kamerę pod wodę, a dziewczyna łapie żółwia za skorupę, żeby ją ciągnął. Zero wyobraźni. Nie dziwię się, że po takich akcjach nieliczne osobniki są na tyle odważne, żeby przypływać na plażę...
Wracając do domu zbaczamy z głównej drogi i odnajdujemy sklepik z pamiątkami połączony z pracownią rzeźbiarską. Naszą uwagę zwracają figurki słoni wyrzeźbione w różowawym drewnie. Właściciel sklepiku bierze nas na tyły budynku, gdzie siedzi rzeźbiarz i pokazują nam jak te słonie robią - wydobywają ich kształt z kloca drzewa różanego, dłutkiem znaczą kropki na nosie i inne detale. Widzimy jak taki słoń powstaje i nie mamy wątpliwości, że figurki w sklepie to ręczna robota. Kupujemy jednego słonia na pamiątkę.
Po kolacji przebieramy się w bardziej wyjściowe stroje, a więc Grzesiek w podkoszulkę i spodenki, ja i Lila w sukienki. W końcu dziś Sylwester! Na plaży mają się odbywać różne imprezy, przynajmniej we wspomnianych knajpach można było wykupić wstęp z przekąskami i drinkami w cenie. Zapowiadają imprezy z głośną muzyką. My jednak na nic takiego się nie piszemy - idziemy po prostu na plażę. Muzykę i tak słychać wszędzie, palmy są przystrojone kolorowymi światełkami, a w beczkach na brzegu miejscowi lokują fajerwerki. Spacerujemy po plaży, a Lila w pewnym momencie znajduje sobie koleżankę w swoim wieku, jakąś angielskojęzyczną, a więc razem się bawią.
Nie doczekujemy na plaży do północy - hałas nas męczy, a już trochę sztucznych ogni się naoglądaliśmy, wiele zostało wystrzelonych godziny przed nadejściem nowego roku. Wracamy do naszego pokoju pachnącego passiflorą.
Z jakiegoś powodu bardzo cieszy mnie spędzanie nowego roku w podróży. Mam wtedy wrażenie, że tak dobrze zaczęty rok będzie bardzo udany i obfitujący w wyjazdy :)