Dojeżdżamy do Curtea de Arges gdzie zaczyna się Trasa Transfogaraska, uważana za najpiękniejszą trasę samochodową na świecie. Położona jest na wschód od Transalpiny i również prowadzi przez Karpaty. Pokonamy ją z południa na północ.
Na początku trasy zatrzymujemy się na poboczu i kupujemy jeżyny od Romek. Grzesiek kawałek dalej kupuje jeszcze pomidory i wianek czosnku, żeby odstraszać Drakulę i inne wampiry...
Trasa na początku jest zalesiona, podobnie jak Transalpina. Jest krótsza, ma 92 km. Zatrzymujemy się przy Kempingu Drakula, pytając o dostępność noclegów i ilość niedźwiedzi w okolicy. Miejsca są, a na moje zdanie, że planujemy spać na dziko pod namiotem, pan na kempingu życzy mi powodzenia i pokazuje elektrycznego pasterza, którym jest otoczony kemping - właśnie z racji dużej ilości misiów. Na kempingu nie zostajemy, bo po prostu nie podoba nam się to miejsce. Zaraz za nim mijamy za to na wzgórzu Cytadelę Poenari- podobno "ten prawdziwy" zamek Drakuli. No i kawałeczek dalej faktycznie napotykamy pierwszego misia. A potem kolejnego i kolejne. W sumie tak około 10 niedźwiedzi minęliśmy zanim dotarliśmy do Jeziora Vidraru. Niedźwiedzie są oczywiście dzikie, ale widać, że przyzwyczajone do obecności samochodów. Siedzą przy drodze i po prostu czekają, aż ktoś im rzuci coś do jedzenia. Większość osób mija je powoli samochodami, bo w końcu to ciągle dzikie i niebezpieczne zwierzęta. Ale widzieliśmy też pana, który był na tyle głupi, że wyszedł z samochodu i podszedł do niedźwiedzia na metr, próbując mu zrobić zdjęcie. Został oczywiście zaatakowany i ledwo zdążył uciec przed ogromną łapą z pazurami na drugą stronę ulicy, rozbijając przy tym aparat. Tak więc nie polecamy wysiadać z samochodu.
Przy jeziorze Vidraru zatrzymujemy się na chwilkę, bo widok jest bardzo ładny (nie licząc szpecącej reklamy Cersanitu na skałach nad tunelem.) Jezioro jest duże i sztuczne, znajduje się na nim zapora. Ludzi jest tu mnóstwo, mamy problem ze znalezieniem miejsca gdzie można się zatrzymać. Zostajemy więc tylko chwilkę i jedziemy dalej w poszukiwaniu miejsca na nocleg, bo już jest późne popołudnie.
Miejsce znajdujemy świetne, nad tunelem przy drodze, z widokiem na góry. Jest niżej niż na Transalpinie, niecałe 1200 m.n.p.m, a więc i cieplej niż mieliśmy przez ostatnie 2 noce. Naprzeciwko pasterze zaganiają właśnie ogromne stado owiec, którego pilnuje kilkanaście psów. Grzesiek schodzi jeszcze do pasterzy zapytać, czy nie ma tu niedźwiedzi, ale potwierdzają, że nie i że śmiało możemy się rozbić. Tak też robimy.
Zaraz po rozłożeniu naszego namiotu pojawia się pasterz z małym stadem owiec. Grzesiek daje pasterzowi piwko na przywitanie. Ten po chwili znika, zostawiając owce, a za to pojawia się kilka osłów. Mamy nadzieję, że nie stwierdził, że wymienił owce i osły na piwo :)
Yetiemu nie podobają się nasi współlokatorzy, obszczekuje owce i pilnuje, żeby żadna się za bardzo do nas nie zbliżyła. Prawdziwy pies obronny, ho ho! :)
My tymczasem gotujemy herbatkę, a na kolację mamy prawdziwą ucztę z kanapek z konserwą oraz pomidorem. Tradycyjnie zaraz po zachodzie słońca idziemy się zakopać do namiotu i poczytać książki przy świetle latarek - jedynym, jakie mamy. Owce i osły magicznie znikają pod osłoną nocy.