Już dawno nie byłam w kraju, który tak bardzo mi się spodobał jeszcze zanim wylądowaliśmy.
Czarnogórę zamieszkuje raptem 614 tysięcy ludzi, więc nawet stolica jest dość kameralna. Z okna samolotu widać głównie niską zabudowę, otoczoną zielenią, w sąsiedztwie niskich gór, wręcz przytulną. Zniżając lot mijamy miasto i wlatujemy nad Jezioro Szkoderskie - tak nisko, że mam wrażenie, iż będziemy lądować na wodzie. Jezioro jest ogromne. Zawracamy nad wodą i lądujemy gładko między jeziorem a Podgoricą.
Jest cieplutko, powyżej 20 stopni, choć na niebie wiszą ciężkie chmury.
Odbieramy bagaże i kupujemy lokalne karty telefoniczne. Jako, że Czarnogóra nie jest w UE, to połączenia oraz korzystanie z internetu są tu bardzo drogie, więc karty z naszych telefonów wyciągnęliśmy już w Polsce, żeby przypadkiem nam się nie połączyły tutaj z siecią (takie doświadczenie, mimo włączonego trybu samolotowego, miałam w Turcji, i za jeden przesył danych musiałam potem zapłacić rachunek w wysokości rocznego abonamentu...). Przy okazji trochę kombinujemy, jak możemy się komunikować, bo WhatsUp jest przypisany do numeru i nie da się korzystać z niego na innej karcie bez utraty dotychczasowych danych. W końcu instalujemy nowy komunikator i sprawa rozwiązana.
Do odbioru auta została nam godzina, więc pijemy w końcu upragnioną kawę, dziewczynki czekoladę i jemy małe śniadanie.
Wkrótce podjeżdża nasza niebieska skoda fabia, która będzie naszym drugim domem przez kolejny tydzień. Kierujemy się od razu w stronę Jeziora Szkoderskiego - w planach mamy na dzisiaj rejs.