Po cudownym rejsie wracamy do Petrovac na Moru.
Robi się coraz cieplej, więc skoro jesteśmy nad Adriatykiem wypada chociaż trochę czasu spędzić na plaży. Plażę Petrovacką omijamy tak szerokim łukiem, jak tylko się da, ale na jej końcu, za zamkiem Kastio, są schody, które prowadzą do dróżki biegnącej wzdłuż brzegu morza, przez kilka tuneli, koło Plaży Fenix, aż do Plaży Perazica Do. Jest bardzo gorąco, mamy już prawie południe, ale widoki nam wynagradzają ten półgodzinny trud drogi.
Perazica Do na początku straszy szkieletem niedokończonego hotelu, prawdziwego molocha, potem przechodzi w parking, aby na końcu wreszcie powitać nas dość szeroką, choć kamienistą plażą, ale bardzo urokliwą i mniej zatłoczoną niż ta w Petrovac na Moru. Woda jest też tu cieplejsza, są prysznice oraz kawiarnia (chociaż bardzo droga, ale nasz głód oraz pragnienie nie mają w tym momencie ceny...).
Układamy nasze ciała w pozycji horyzontalnej, dziewczynki wskakują do wody i tak spędzamy kolejne 3 godziny, obficie smarując się kremem z filtrem, popijając mrożoną kawę/mohito i przegryzając pizzę.
Wracamy w takim samym upale w jakim tu przyszliśmy.
Wychodzimy jeszcze na wieżę Zamku Kastio, z której roztacza się widok na zatokę, pobliskie skały i wysepki. Obiadokolację jemy w restauracji przy samym nabrzeżu, Konoba Tramontana, skuszeni dobrymi opiniami w internecie. Niestety nie polecamy. Jedzenie było po prostu niesmaczne, bez smaku, chyba najgorsze jakie zdarzyło nam się jeść w Czarnogórze. A mieliśmy nadzieję na prawdziwą ucztę, zamawiając świeżego tuńczyka, grilowaną ośmiornicę, makarony i polędwiczki. Odeszliśmy rozczarowani, po drodze zapychając się lodami, żeby jakoś zabić smak źle przyrządzonych dań.
Jeszcze mały spacer promenadą, żeby zakupić jakieś pamiątki (niestety na całym świecie sprzedają to samo i jak ktoś nie zbiera magnesów lub plastikowego badziewia, to nie ma tu wielkiego wyboru) i wracamy do domu, żeby w pokoju z widokiem na morze, czytając książkę, delektować się wieczorem.