Po przejechaniu Doliny Tary kierujemy się w stronę cypla wciśniętego między Albanię i Serbię. To tu znajdują się Góry Przeklęte - według wielu najpiękniejsze, a jednocześnie najbardziej dzikie pasmo górskie Bałkanów. Znajduje się tu sporo szlaków trekingowych, więc planujemy z Grześkiem na jakiś jeszcze dziś wyjść.
Do Vusanje, gdzie wynajęliśmy domki na dzisiejszą noc, przyjeżdżamy około 13:00, więc mamy jeszcze całe pół dnia! Niestety, rzeczywistość rewiduje nasze plany. Nasz domek nie jest gotowy i dostajemy informację, że będzie za 15 minut. Czekamy więc. Z tych 15 minut robi się 1,5 godziny. W międzyczasie zamawiamy obiad, na który czekamy kolejną godzinę, mimo, że to tylko 3 pizze. A jak nam je przynoszą, to żałujemy że w ogóle coś zamówiliśmy, bo są niezjadliwe.
Jak w końcu dostajemy klucze do domków, które okazują się być w jeszcze niższym standardzie niż myśleliśmy że są, to jest już 16:30. Tak czy siak planujemy z Grześkiem wyjść w góry. Dziewczynki zostają z Sylwią.
I wszystko byłoby ok, gdyby nie fakt, że nasz upatrzony szlak wiedzie spory kawał drogi przez las, a słońce już zachodzi za górę na którą chcemy wejść. Wchodzimy więc w strefę cienia, gdzie od razu robi się zimno, a w lesie jest już totalnie ciemno. Szybko więc podejmujemy decyzję, że zawracamy i idziemy w przeciwnym kierunku. Tam w końcu też są góry.
Idziemy 30 minut, najpierw drogą, potem przez rzeczkę i kawałek asfaltem, i już pot się z nas leje strumieniami... Jest blisko 30 stopni, a my w tym całym zamieszaniu zapomnieliśmy wziąć ze sobą wody! Wleczemy się coraz wolniej, aż docieramy do meczetu w Górnym Vusanje. Tu rzucamy okiem na odchodzące stąd szlaki i stwierdzamy, że jednak z trekingu dzisiaj nici. Późna pora, upalna pogoda i brak krótkich szlaków złożyły się na to, że jednak tym razem Góry Przeklęte nie zostaną przez nas zdobyte. Liczyliśmy się z tym, przy planowaniu wyjazdu wiedziałam, że zabraknie nam 2 dni aby spokojnie pochodzić po górach, ale mimo wszystko trochę żal...
Swoja drogą - jak ludzie chodzą tu po górach w takim upale???
Wracamy na nocleg i resztę wieczoru spędzamy w ogrodzie pijąc pyszny miks soków - na wszelki wypadek nie pytamy, co jest w składzie tego przedziwnego napoju :)
Wieczorem zaliczamy jeszcze kilka atrakcji, typu wynoszenie ogromnego pająka znad łóżka Myi, czy składanie łóżka które się złamało pod Sylwią (to wina łóżka, ne Sylwii!!). A na noc porządnie owijamy się kocami, żeby nas nie zjadły komary, bo w ścianach między deskami są takie dziury, że wszystko tu wlatuje. Uroki niskobudżetowego podróżowania :)