Po śniadaniu idziemy kupić jakieś pamiątki. W Marakeszu od rana wszędzie są rozstawione stoiska z tysiącami kolorowych naczyń, lamp, materiałów, ubrań, figurek, wyrobów skórzanych i w ogóle wszystkiego. Ale jak to w kraju arabskim - o wszystko należy się bardzo targować. Tym razem to ja jestem nieustępliwa i za ozdobny tadżin dla siebie oraz cały zestaw różnych naczyń, które tata chce kupić wnukom, wytargowuję cenę która stanowi chyba 20% tej wyjściowej.
Lot powrotny mamy z Agadiru, więc niestety kilka godzin zajmie nam dojazd. Już wczoraj na szczęście umówiliśmy się z jednym taksówkarzem że po nas przyjedzie i zawiezie nas na lotnisko za ustaloną cenę. Co prawda nie przyjechał, tylko przysłał kogoś innego, ale dojechaliśmy na czas.
Tak oto kończy się nasza przygoda z Marokiem tam, gdzie się zaczęła.