31.12
Jedziemy na wycieczke do Perfumowej Pagody (15$). Opuszczamy guesthouse o 8.00 i ok 2 godzin jedziemy 100km od Hanoi, az docieramy do Ben Duc i strumienia Yen Swallow Bird. Tam wsiadamy na czteroosobowa lodke, ktora plyniemy podziwiajac otaczajace nas gory. Widoki sa niesamowite. Niestety - jak to tutaj bywa w zimie - niebo jest zachmurzone i jest chlodno, tzn ok 19 stopni, wiec ubieramy sie w kurtki. Ale przejazdzka jest naprawde swietna.
Potem wspinamy sie pol godziny po wyrytych w skale schodach, do Perfume Pagoda. Mozna tez jechac kolejka linowa (za 5$ w dwie strony). Tak czy siak widoki sa rewelacyjne! (Zaczyna mi brakowac przymiotnikow. Rewelacyjny, piekny i fantastyczny to slowa ktorych juz uzylismy dziesiatki razy piszac o Azji - a ciagle widzimy cos nowego co zapiera dech w piersiach!).
Pagoda wyglada calkowicie inaczej niz sobie wyobrazalismy. Jest to wlasciwie kapliczka (Main Cave Pagoda) umieszczona w duzej jaskini, ciekawa bardziej ze wzgledu na polozenie niz na to jak wyglada. Jest uznawana za jedna z najpiekniejszych w Wietnamie. Po drodze na szczyt w ktorym jest jaskinia mozna zboczyc z glownego szlaku i zwiedzic inne pagody, znajdujace sie po bokach. Po zejsciu ze szczytu zwiedzamy jeszcze Thien Tru pagoda, gdzie przygladamy sie m.in. jak kilkunastu Wietnamczykow czysci mosiezne elementy dekoracyjne z pagod, uzywajac glownie piasku, limonek i druciakow.
Potem lunch w knajpce - tradycyjnie i po azjatycku, czyli ryz z zielenina i kawalkami miesa oraz banany na deser. Ta zielenina to zwykle jakas odmiana bazylii lub szpinak, sa to pociete i poszatkowane liscie i lodygi bez smaku, ktore azjaci dodaja do wszystkiego, a nam totalnie nie podchodza. Natomiast banany byly najlepsze jakie w zyciu jedlismy - tak dojrzale, ze az zolte w srodku.
Jeszcze kolejna godzina na lodzi i ta sama droga ktora przyplynelismy wracamy do minibusa. Plyniemy wsrod pol ryzowych. Teraz w zimie wygladaja po prostu jak zalane woda scierniska, ale pozniej, gdy ryz rosnie, musi tu byc przepieknie.
Od czasu do czasu widujemy w Azji pojedyncze pola na ktorych wlasnie rosnie ryz - sa tak zielone, ze az kluje w oczy.
Kolejne dwie godziny i wracamy do Hanoi.
W czasie drogi dziwia nas wszechobecne groby rozsiane po polach. Przewodnik tlumaczy nam, ze tutaj nie ma czegos takiego jak cmentarze i ludzie chowaja bliskich w swojej ziemi np. na srodku pola ryzowego...
Po przyjezdzie szybko idziemy do sklepu po wietnamskie wino, ktore przelewamy do butelek z coli, bo juz za pare godzin czeka nas impreza Sylwestrowa. O 21 idziemy na specjalny spektakl Water Puppet Show. Bilety kupilismy 2 dni wczesniej, bo jest bardzo duzo chetnych (za 40000 D ). Ciekawe przedstawienie: Puppety to lalki tanczace w wodzie - sterowane przez osoby zza kurtyny. Spektakl jest pelen humoru wietnamskiego - smieszny, zwlaszcza jak jest polaczony z winem ;) Przedstawienie trwa okolo godziny, widzimy rozne sceny zwiazane z zyciem i wierzeniami Wietnamczykow, jak zniwa, polowanie na lisa czy taniec smokow. Na koniec przedstawienia kurtyna jest na chwile podniesiona i widac w jaki sposob steruje sie lalkami. Caly czas przygrywa im orkiestra grajaca na tradycyjnych wietnamskich instrumentach. To trzeba zobaczyc!
Pozniej pozostaje nam znalezc miejsce na swietowanie Sylwestra. Problem w tym, ze wszedzie jest pelno ludzi. Tlumy, tysiace osob krazacych wokol jeziora w centrum Hanoi. Wszyscy puszcaja w niebo lampiony, ktore podpala sie od spodu i w ten sposob napedza cieplym powietrzem. Kazdy puszczony w przestrzen lampion jest oklaskiwany i dopingowany radosnymi krzykami tlumu. A sa ich setki, wygladaja jak male gwiazdy. Wokolo Hoan Kiem Lake zostaly zainstalowane przerozne konstrukcje z kwiatow przedstawiajace np. smoki, bramy. Wszedzie jest pelno kwiatow i podziwiajacych ludzi. Dowiadujemy sie od kogos, ze ma byc jakis pokaz sztucznych ogni. Znajdujemy wiec odpowiednie miejce z ktorego widzimy caly plac i niebo i czekamy. Jeszcze tylko 10 min do polnocy... Czekamy i popijamy wino. 1min... Czekamy... Kolejne 5 min, wina coraz mniej, a tu nic sie nie dzieje!! Rzeka ludzi sopkojnie przenierza ulice. Okazuje sie, ze oni tak obchodza Nowy Rok, nie odliczaja sekund do polnocy. 1 stycznia to glownie Nowy Rok dla turystow, natomiast Wietnamczycy obchodza go zgodnie ze swoim kalendazem w lutym. Zaczynamy wiec wlasne odliczanie: "dziesiec, dziewiec, osiem, ... , trzy, dwa, jeden!!!" HUURRAAA! I na koncu zyczenia, caluski, usciski. Unoszace sie w powietrzu lampiony to chyba ten pokaz fajerwerkowy na ktory tak czekalismy... Teraz zostalo nam juz tylko dotrzec do odleglego o 500m pokoju . A wiec Nowy Rok zaczynamy poltoragodzinnym przeciskaniem sie przez tlumy.