Wykupilismy sobie wycieczke na okoliczne wyspy z siedmioma przystankami po drodze(530B). Tradycyjnie plyniemy long-tail boat. Najpierw na Bamboo Island, cala porosnieta przez bambusy. Stanowi ona czesc Parku Narodowego. Zaraz po wyskoczeniu z lodzi opadaja nam szczeki az po kostki: no takiego piasku to sie nie spodziewalismy! Bielusienki i tak drobny, jak maka tortowa :) To wlasciwie bialy, miekki pyl, a nie piasek! Razem z lazurem morza, sterczacymi z niego skalami oraz przybranymi kolorowymi wstegami lodziami (to dla bostw, by chronily przed zatopieniem) stanowi niesamowity widok. WOW! - tylko tyle mozemy powiedziec. W morzu plywaja roznokolorowe rybki: zolte, czerwone, niebieskie, pasiaste, kropiaste i plamiaste, we wszystkich kolorach teczy. Bierzemy maski i rurki i ogladamy z zachwytem ten podwodny swiat. Potem plyniemy do przepieknej zatoki na nurkowanie. No takiej rafy to jeszcze nie widzielismy! Bedac jeszcze na lodzi spytalam naszego przewodnika o to, jak jest gleboko. W odpowiedzi uslyszalam: "wystarczajaco zeby skoczyc". No to skoczylismy - prosto w lawice kolorowych, podgryzajjacych nas ryb. Jako bonus do maski i rurki dostalismy jeszcze pletwy. Krazymy tak, jak wielkie niezgrabne stworzenia wodne miedzy koralowcami, scigajac ryby. Zalujemy, ze nie kupilismy aparatu podwodnego, bo by sie teraz przydal. Na Phi Phi znalezlismy takie jednorazowe, ale najtansze byly za 500B, wiec sie nie zdecydowalismy na zakup. Teraz troche zalujemy. Najsmieszniejsze sa takie zolto-niebieski rybki, ktore nas atakuja: podplywaja wolno, staja przed nami nieruchomo, ustawiaja sie prosto pyszczkiem w nasza twarz i nagle zrywaja, pikujac wprost na nasze nosy. Smiejemy sie z nich i uciekamy jednoczesnie, znowu krztuszac sie woda :) Po 40 minutach troche zmarzlismy, bo jednak gleboka woda to chlodna woda, wiec wdrapujemy sie z powortem na lodz i plyniemy na Monkey Beach (Plaze Malp). Tamtejsze malpy juz nie gryza i mozna je spokojnie karmic. Strasznie sa smieszne, zwlaszcza mlode. Wrzeszcza, wydurniaja sie i wieszaja na czym popadnie - jak to malpy. Plyniemy jeszcze na jedna plaze, gdzie co prawda jest cala masa turystow, ale jest tez jaskinia ktora mozna zwiedzic. Najpiekniejsza z calej plazy jest grota przy jednym z jej koncow - usypana piaskiem, zalana plytko woda, sklepiona pieknymi skalami. Chwilka na opalanie i juz jestesmy w drodze na inna wyspe: Ko Phi Phi Don. Mijamy jaskinie Wikingow, do ktorej jednak nie mozna wejsc, bo jakies prace tam trwaja. Zatrzymujemy sie jeszcze w jednej przepieknej zatoce na nurkowanie, ale najwieksza atrakcja dla nas jest obserwowanie grupy osob, ktora wdrapala sie na jakies 30-to metrowe skaly zeby z nich skoczyc do zatoki. Szczerze mowiac skakanie z takiej wysokosci uwazamy za idiotyzm - patrzylismy ktory pierwszy sie polamie. Ktos sie odwazyl skoczyc, za nim po kolei z panika w oczach robila to reszta. Na szczescie tym razem nikomu nic sie nie stalo. Na ostatni przystanek plyniemy na plaze do Maya Beach. To wlasnie ta plaza, na ktorej krecony byl slynny fil "Niebianska Plaza" ("The Beach"). W rzeczywistosci nie jest wcale taka duza, ale mimo to jest ladna. Rewelacyjna jest otaczajaca ja dzungla, a sciezki wysypane bialym piaskiem prowadza w jej glab od samej plazy. Swietnie by sie tu bawila w Indian, lub raczej buszmenow ;) Cala wyspa jest objeta ochrona, bo stanowi Park Narodowy i jest naprawde sliczna. Niestety musimy sie juz z niej zmywac, bo zachodzi slonce. Przepiekny zachod ogladamy juz na pelnym morzu, wracajac na Phi Phi Don. Pomaranczowe niebo, granatowe morze i czarne zarysy stateczkow na horyzoncie - cudo...
Na miejsce docieramy juz po zmroku, za pozno by brac lodz i dostac sie na nasza plaze. Pozostaje nam zabrac plecaki i po ciemku isc przez las na druga strone wyspy. Po drodze zatrzymuje nas wlasciciel jednego z guest house'ow, pytajac gdzie idziemy. Potem informuje nas, ze w tutejszych lasach sa weze polujace noca i jest to niebezpieczne. Nie wiemy na ile to jest prawda - Grzes podpytuje o to jeszcze kilka osob. Czesc z nich mowi, ze sa weze, czesc z nich ze nie ma, sa i tacy ktorzy po prostu ida w las. Na wszelki wypadek zostajemy - rozkladamy swoje namioty na podlodze restauracji tego goscia, ktory nas zatrzymal, bo pokoi wolnych juz nie ma. Placimy mu tylko po 200B od namiotu, ale za to mamy do dyspozycji prosznic. Wkurzeni strasznie na taka beznadziejna miejscowke i tak nie spimy cala noc, bo az tu slychac glosno muzyke z dyskotek na plazy w dole. Byle do jutra...